Wielokrotnie pytano mnie, dlaczego wybrałam tę a nie inną specjalizację.
Pytali zwłaszcza studenci w czasie zajęć na neurologii, które prowadziłam, będąc pracownikiem uczelni i pracując w klinice neurologii. Oni sami często zastanawiali się nad wyborem swojej specjalizacji.
Więc jak to się stało? Wybór zawodu to trudna sprawa.
Ale z tym nie miałam większych problemów.
Aby się jednak przekonać, że rzeczywiście praca w szpitalu i bycie lekarzem będzie mi odpowiadało, to w czasie wakacji, jeszcze przed maturą, byłam 2 tygodnie na wolontariacie właśnie w szpitalu. Przyjęto mnie na oddział chirurgii dziecięcej, gdzie wiele mogłam zaobserwować, czasem też pomóc na sali zabiegowej, bo tam zawsze coś się działo. Obok sali zabiegowej był pokój, w którym przebierałam się w fartuch lekarski. W czasie wolnym mogłam tam przebywać.
Pewne zdarzenie został w mojej pamięci do dziś. Pewnego dnia, w czasie przerwy śniadaniowej, poszłam do owego pokoju i tam zobaczyłam jakieś zawiniątko.
Usiadłam, chcąc zjeść śniadanie, ale ciekawość zwyciężyła.
Powoli odwinęłam prześcieradło i… zobaczyłam nieżywe niemowlę.
Śniadania oczywiście już nie zjadłam i równocześnie zdecydowałam, że z pewnością nie chcę być pediatrą. Chciałam jednak dalej być lekarzem.
Wybór specjalizacji to jeszcze ważniejsza sprawa. Początkowo nie myślałam o neurologii. Właściwie myślałam o internie, jako szerokiej specjalizacji, bo nie było wtedy aż tak dużo wąskich podspecjalizacji, jak to ma miejsce obecnie.
Przechodząc jednak przez kolejne lata studiów zmieniałam kilka razy zdanie i tak samo kilka razy byłam niemalże pewna, że TO właśnie chcę robić.
Na pierwszych latach studiów są głównie zajęcia teoretyczne.
Zajęcia teoretyczne z anatomii odbywały się w salach ze stołami, na których rozłożone były preparaty tych części ciała, o których właśnie uczyliśmy się, a zapach formaliny był tak przeraźliwy, że trudno go było znieść.
Na zajęciach musieliśmy nazywać poszczególne części preparatu w języku polskim i po łacinie oraz pokazać, gdzie ten element na preparacie się znajduje.
Na jednych z zajęć przerabialiśmy temat – anatomia płuc.
Zajęcia kończyły się późno, po nich szliśmy na kolację do stołówki akademickiej.
A tam co w jadłospisie?
Płucka na kwaśno.
Nikt z naszej grupy nie jadł w tym dniu kolacji …
Po każdym roku studiów obowiązywały nas miesięczne praktyki wakacyjne w szpitalach.
Po pierwszym roku jest to praktyka pielęgniarska i był to dla nas pierwszy kontakt z pacjentami.
Uczyliśmy się, jak robić zastrzyki, zmieniać opatrunki, czy jak rozmawiać z pacjentami, bo był to nasz pierwszy kontakt z chorymi itp. Ja wybrałam praktykę w klinice okulistyki.
Było miło, dni szybko mijały, dużo się nauczyłam, zwłaszcza robienia zastrzyków, ale nie podobało mi się na tyle, aby chcieć w przyszłości zostać okulistą.
Tym sposobem druga, po pediatrii specjalizacja, została wyeliminowana.
Kolejna myśl to była fizjologia.
Zajęcia na II roku studiów, najogólniej rzecz ujmując były o tym, jak funkcjonuje zdrowy organizm człowieka.
Bardzo interesujące.
Uczyliśmy się, jak przepływa krew, jakie są krwioobiegi, czemu służą, jak pracują mięśnie, jak zbudowane jest i jak funkcjonuje serce, wątroba, nerki, śledziona, układ nerwowy i wiele innych.
Zajęcia i wykłady bardzo mnie interesowały, więc postanowiłam zapisać się do kola naukowego przy katedrze fizjologii.
Przyjęto mnie chętnie, wyznaczono dni, w których mam się pojawiać.
Zrezygnowałam po pierwszych zajęciach.
Był to bowiem zajęcia praktyczne na zwierzętach, którym podawano leki, wykonywano im zabiegi i obserwowano reakcję ich organizmów.
Nie, to nie było dla mnie.
Drugi raz już na zajęcia nie poszłam.
Utwierdziłam się w tym przekonaniu po ćwiczeniach z żabami.
Kazano nam na ćwiczenia z fizjologii przynieść kilka żab.
Mieszkałam wtedy, o czym już Wam wspominałam, na prywatnej stancji, z koleżanką Marianną, w miasteczku akademickim, jakim była Rokitnica.
Poszłyśmy więc wieczorem z Marianną i ze słoikiem na pobliską łąkę, szukać żab.
Znalazłyśmy i jakimś cudem kilka złapałyśmy do słoika.
W domu lekko przykryłyśmy słoik, aby żaby w nocy miały dostęp powietrza.
Rano zaglądamy do słoika. a słoik jest pusty.
Żaby powyskakiwały.
Jak je teraz znaleźć i znowu łapać?
Szukałyśmy żab wszędzie, na kolanach, po całym pokoju, bo jak ich nie znajdziemy, to ćwiczenia nie będą zaliczone.
Jakimś cudem żaby wróciły do słoika.
Ćwiczenia z żabami utwierdziły mnie jednak w przekonaniu, że fizjologią z pewnością też się nie będę zajmować.
Na 3 roku zaczynaliśmy już zajęcia kliniczne, z pacjentami.
Uczestniczyliśmy w wizytach lekarskich, omawialiśmy z asystentami choroby, uczyliśmy się konkretnych jednostek chorobowych.
Zajęcia z chorób wewnętrznych, które trwały trzy lata, bo przedmiot jest obszerny, zaczęłam w klinice hematologii.
Również bardzo mnie ten temat i choroby z nim związane zainteresowały, więc znowu zapisałam się do koła naukowego.
Mimo że było dużo chętnych, zostałam przyjęta, bo miałam dobrą średnią ocen i to zadecydowało.
Gdy przyszłam na pierwsze spotkanie koła, dostałam mikroskop, mnóstwo preparatów do oglądania.
Hematologia to nauka o chorobach krwi, więc pod mikroskopem oglądało się, czy elementy morfotyczne krwi, czyli komórki, są prawidłowe czy zmienione i na tej podstawie często stawiano rozpoznanie.
Spędziłam tak kilka godzin, ale również siedzenie przy mikroskopie nie przypadło mi do gustu, więc hematologiem też na pewno nie zostałabym.
Kolejne ciekawe zajęcia, to zajęcia z chirurgii.
Bardzo mi się spodobały szybkie i konkretne możliwości pomocy chorym, zabiegi operacyjne, w których uczestniczyliśmy. To pozwoliło nam dużo się nauczyć i dużo zobaczyć.
Ale praca chirurga i anestezjologa, który jest obecny przy każdym zabiegu, to niezwykle trudne zajecie, głównie z racji nieprzewidywalności czasu zabiegu (czytaj czasu pracy), pracy wykonywanej zwykle na stojąco, w świetle lamp i przez wiele godzin a i mnóstwo stresu, bo nie wszystko zawsze przebiega zgodnie z planem i bez niespodzianek.
Pamiętam do dziś, gdy brałam udział w nagłym zabiegu operacyjnym, w trakcie dyżuru na chirurgii, których odbycie też nas, studentów, obowiązywało.
Pacjentem był starszy mężczyzna, z którym przed operacją lekarze rozmawiali, ale nie udało się go uratować (już nie pamiętam, jaki to był zabieg).
Pamiętam jednak do dziś i to bardzo dobrze, rozpacz i płacz młodej lekarki, która znieczulała tego pacjenta do zabiegu.
Uznałam wtedy, że chirurgia i anestezjologia to też nie są zajęcia dla mnie.
Na 3 roku studiów zaczęliśmy zajęcia z neurologii. Trwały 2 lata.
Niezwykle spodobała mi się możliwość wyciągania wniosków już z badania pacjenta. Znając anatomiczny przebieg nerwów czaszkowych, szlaków nerwowych czy innych struktur układu nerwowego, po zbadaniu pacjenta, wiemy, gdzie i w którym miejscu jest uszkodzenie.
Na 5 roku były ćwiczenia na neurochirurgii.
Gdy rozmawiałam z neurochirurgami, którzy, znając miejsce uszkodzenia, przewidywali jakie mogą być konsekwencje, jakie skutki w postaci objawów neurologicznych mogą wystąpić po operacji, a co się stanie, gdy zabiegu nie będzie, co mogło zostać uszkodzone przez proces chorobowy i jakie to może dać objawy w przyszłości, stwierdziłam, że jest to niezwykle interesujące i logiczne.
Im bardziej zagłębiałam się w neurologię tym bardziej mi się podobała.
Co więcej, jest to dział medycyny, zajmujący się całym organizmem człowieka.
Na ćwiczeniach z neurologii asystenci wielokrotnie tłumaczyli nam, że neurologia to bardzo ciekawa gałąź medycyny, bo oprócz całej interny (schorzenia neurologiczne są częstym powikłaniem chorób internistycznych) są dodatkowo schorzenia stricte neurologiczne.
I tak zdecydowałam, trochę drogą eliminacji, o wyborze neurologii.
Do dziś uważam, że był to trafny wybór, a rozwój neurologii i możliwości pomocy pacjentom (diagnostyczne i terapeutyczne) są obecnie nieporównywalne do tych, kiedy sama studiowałam.