Jak wiecie, zawsze lubiłam i nadal lubię wyjazdy w góry. Staram się tam być co najmniej kilka razy w roku.
I nieważne czy świeci piękne słońce, czy sypie śnieg, czy jest lato, czy zima….
Opowiem Wam o wyjeździe pewnej zimy. Wybrałam się na kilkudniowy wypad do Zakopanego.
Zamieszkałam w „Nosalowym Dworze”.
Było już mokro, śnieżnie, ale i ślisko, bo był to listopad, mimo tego zdecydowałam pójść na Kalatówki.
To bardzo popularny szlak. Schronisko znajduje się na wysokości 1195 m n.p.m.
Nie jest to ani daleki, ani męczący spacer, więc gdy tam dotarłam stwierdziłam, że pójdę dalej – na Halę Kondratową. Chciałam przed zmrokiem wrócić do hotelu i obliczyłam, że powinnam zdążyć.
To malownicze schronisko znajduje się na wysokości 1333 m n.p.m. i usytuowane jest u stóp Giewontu.
Jest to najmniejsze ze schronisk w polskich Tatrach, może dlatego takie klimatyczne.
Warunki na trasie były już dość trudne. Miejscami ścieżka oblodzona, wystawały korzenie, które były śliskie, ale to mnie nie odstraszyło.
Turystów było mało, większość zakończyła wyjście w góry na Kalatówkach.
Spotkałam jednak parę turystów, którzy, podobnie jak ja, postanowili dotrzeć do schroniska. I tak od słowa do słowa, rozmawiając, szliśmy już dalej razem.
W schronisku było dość dużo ludzi, część nawet z nartami, część z plecakami, wszyscy zziębnięci i rozgrzewający się.
O wolne miejsce do siedzenia było dość trudno.
Usiadłam z moimi nowymi znajomymi ze szlaku przy stole, dosiadając się do innych turystów. Z rozmowy dowiedziałam się, że podobnie jak ja, przyjechali do Zakopanego tylko na kilka dni, że są z Radomia, i że zatrzymali się w hotelu.
Po wypiciu herbaty, rozgrzaniu się, zrobieniu paru zdjęć, postanowiłam wracać.
Pożegnaliśmy się, znajomi jeszcze zostali, a ja wyruszyłam w drogę powrotną, która okazała się trudniejsza, bo łatwiej o poślizgnięcie się schodząc z powrotem.
Gdy robił się zmrok, dotarłam do hotelu. Zgodne z planem. Wieczorem poszłam na basen i do jacuzzi. Po tak mile spędzonym dniu udałam się do pokoju.
Następnego dnia już wracałam do domu.
Zeszłam rano na śniadanie i w kolejce w oczekiwaniu na kawę słyszę męski głos:
-Dzień dobry!
Jak się okazało, to mój znajomy z wczorajszej wycieczki!
Okazało się, że razem z żoną też zatrzymali się w „Nosalowym Dworze”, ale wcześniej w rozmowie jakoś o tym nie wspominaliśmy.
To spotkanie było zaskoczeniem dla obu stron.
Miłym zaskoczeniem.
Oczywiście zjedliśmy już razem śniadanie, wspominając wypad na Kondratową i żałując, że już dzisiaj wracamy…