Konferencje Polskiego Towarzystwa Neurologicznego (PTN) odbywają się co kilka lat. Najczęściej wczesną wiosną lub jesienią, w różnych miejscach w Polsce.
Gdy pracowałam w klinice neurologii ŚLAM (obecnie Uniwersytet Medyczny) też byliśmy organizatorem tej ogólnopolskiej imprezy neurologów.
Ale wracajmy do Mikołajek.
Zjazd odbywał się w dniach 19-21 maja 2016 roku, w Hotelu Gołębiewski w Mikołajkach. Ze Śląska jest to kawał drogi, dlatego ja i większość kolegów wybraliśmy podróż samochodami.
Moja trasa oczywiście nie obyła się bez przygód, bo GPS, nie wiadomo dlaczego, nie mógł zlokalizować destynacji.
Do Warszawy miałam prostą drogę, dlatego dojechałam tam bez problemu. Jednak co teraz? Bez nawigacji trudno dalej jechać. Zatrzymałam się na stacji benzynowej i zakupiłam mapę. I jak za dawnych lat, śledząc mapę, wczesnym popołudniem dotarłam na miejsce.
Okolica piękna, słońce, lasy, jeziora, żaglówki.
Przypomniały mi się zaraz czasy studenckie, moje rejsy i pływanie po jeziorach mazurskich łodziami żaglowymi typu „Omega”, gdy uczestniczyłam w tak zwanych Centralnych Rejsach Żeglarskich, organizowanych corocznie na Mazurach, trwających dwa tygodnie, a rozpoczynających się właśnie w Mikołajkach. Przez cały rejs mieszkaliśmy wtedy na łodzi, przygotowywaliśmy posiłki (nawet obiady), a w nocy kładliśmy się spać. I pływaliśmy.
Przepływaliśmy wtedy ponad 400 km, co jest udokumentowane wpisami w mojej książeczce żeglarskiej.
Pamiętam, że jeden z jachtów, w czasie rejsu, zaliczył wywrotkę z powodu silnego szkwału. To mocny, nagły, niespodziewany podmuch wiatru. Nikomu nic się nie stało, ale wszystko zamokło, łącznie z pieniędzmi w banknotach, które suszono na sznurku jak pranie, pomiędzy wieloma innymi mokrymi rzeczami.
Wspaniałe wspomnienia, wspaniała przygoda i wspaniałe czasy.
Wracając do konferencji, jedna z koleżanek postanowiła pojechać do Mikołajek pociągiem. Poprosiła męża, aby zakupił jej bilet i w wyznaczonym dniu udała się na dworzec kolejowy z biletem do Mikołajek. Na miejscu miała być około 18.00.
Bardzo się zdziwiła, gdy okazało się, że na stacji Mikołajki była jedyną wysiadającą osobą z pociągu.
Wkoło pusto, więc zaczęła się zastanawiać, jak tu trafić do hotelu? Gdzie on jest położony?
Koleżanka wyszła przed pusty dworzec i zaczęła się rozglądać wokół. Miała nadzieję, że znajdzie kogoś, kto podpowie jej, czy lepiej wziąć taksówkę, czy jednak hotel jest na tyle blisko, że dojdzie na piechotę.
W końcu ktoś nadszedł, więc zapytała:
– Przepraszam, gdzie tu jest Hotel Gołębiewski?
– Co? Gołębiewski? Hotel? Tu nie ma takiego.
Co się okazało. To NIE TE Mikołajki…
Mikołajki, w których się znalazła, były gdzieś na trasie do Gdańska, jak się później okazało. I co teraz miała zrobić?
Jakimś cudem udało jej się złapać ostatni kursujący tego dnia autobus do Olsztyna, a stamtąd już kolejnym dotarła do hotelu.
Mimo zmęczenia, wszystkich perturbacji i problemów, które nam ze szczegółami opowiedziałana wieczornym spotkaniu, była szczęśliwa, że dotarła, a swoją opowieścią o przygodach w podróży do Mikołajek rozbawiła całe towarzystwo.
Moja przygoda w podróży bez GPS i jazdą według mapy, w porównaniu z jej podróżą, nie jest niczym nadzwyczajnym.
Aby sytuacja w drodze powrotnej się nie już powtórzyła, koleżanka wracała do domu ze mną, samochodem…
Już bez przygód.