Dziś zapraszam Was w podróż do Francji 🙂 Był to rok 1995. Czasy i możliwości znacznie różniły się już od opisywanych przeze mnie, przy okazji wyjazdu na kongres do Pragi w 1988 roku. Pomimo że nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, to wyjazd zagraniczny nie stanowił już takiego problemu jak dawniej.
W Marsylii przedstawiałam pracę pod tytułem „Badania elektronystagmograficzne u pracowników zakładów chemicznych, narażonych na rtęć metaliczną.”
Ponieważ postanowiłam jechać samochodem, a tylko ja z uczelni przedstawiałam tam swoją pracę, mąż postanowił towarzyszyć mi w podróży. Sama podróż przebiegła bardzo sprawnie. Jechaliśmy z mapą, GPS-ów wtedy nie było. Telefonów komórkowych również. Wyjechaliśmy na tyle wcześnie, aby po drodze zajrzeć jeszcze do Monte Carlo, Cannes i Nicei.
Był wrzesień, pogoda dość ładna, dni słoneczne i jechało się szybko. Nocowaliśmy w hotelu sieci „Formule 1”, na obrzeżach Marsylii. Kongres odbywał się w dużym, pięknym centrum kongresowym, w Polsce w tym czasie jeszcze takich okazałych miejsc nie było. Po zarejestrowaniu się każdy uczestnik otrzymywał materiały zjazdowe, z programem konferencji.
Sesje zaplanowane były równocześnie w kilku salach, każdy musiał wybrać sobie temat, który go najbardziej interesuje, bo nie było możliwości, aby wysłuchać wszystkich tematów.
Był też w planie (w pierwszym dniu zjazdu) wieczór powitalny, tak zwane welcome party.
Było to wieczorne spotkanie uczestników zjazdu, z kolacją i przy lampce szampana. Postanowiliśmy pójść na to spotkanie. Ponieważ mieszkaliśmy na obrzeżach Marsylii, więc przyjechaliśmy samochodem i zaparkowaliśmy w dużym budynku kilkupoziomowego garażu.
Zamknęliśmy samochód i udaliśmy się na spotkanie.
Uczestników spotkania było bardzo dużo, tłum wielojęzyczny, my szukaliśmy grupy polskiej.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w grupie tej rozpoznałam mojego pierwszego kierownika kliniki, o którym wspominałam, pisząc o obronie mojego doktoratu! Spotkanie było bardzo miłe, rozmawialiśmy bardzo długo i serdeczne, wymieniliśmy się wizytówkami, co zaowocowało kontaktami w późniejszych latach.
W pewnym momencie, gdy zrobiło się już późno, a spotkanie dobiegało końca, umówiliśmy się na dzień następny w centrum kongresowym i udaliśmy się z mężem do garażu, w którym zostawiliśmy nasz samochód. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że… wszystkie drzwi są pozamykane i nie możemy się dostać do środka! Wtedy dopiero zobaczyliśmy tabliczkę informującą, że garaż jest zamykany na noc w godzinach od 22 do 6.
Co tu robić? Chodziliśmy wkoło, szukając strażnika, osoby sprzątającej, kogokolwiek, kto mógłby nam pomóc. Nie było nikogo. Wtedy zobaczyłam telefon na wypadek awarii. Cóż było robić? Trzeba zatelefonować. Sytuacja jest awaryjna. Tu przydała się moja znajomość języka francuskiego z czasów liceum. To pozwoliło mi wytłumaczyć naszą sytuację. Na szczęście zostałam zrozumiana, bo przyszedł po czasie strażnik, który nas wypuścił i pozwolił odjechać.
Drugiego dnia zjazdu przedstawiałam moją pracę.
.
A jak to się odbywało? Każdy przedstawiający poster otrzymywał swoje, numerowane i opisane miejsce, na którym umieszczał przedstawiane materiały. Jak wyglądała sama prezentacja?
W dniu prezentacji, przewodniczący sesji posterowej wraz z grupą osób zainteresowanych, podchodzili kolejno do wszystkich posterów, przy których autor pracy, w kilku zdaniach miał ją przedstawić. Następnie padały pytania do autora, dotyczące tematu, wyników, analiz statystycznych, rozwijała się czasem nawet ożywiona dyskusja. Po prezentacji przewodniczący sesji i cała grupa przechodziła do następnego posteru.
Po zakończeniu zjazdu, przed powrotem postanowiliśmy trochę pozwiedzać. Wybraliśmy się samochodem, już spakowani do powrotu do Polski na wzgórze, skąd roztacza się piękny widok oraz znajduje się Bazylika Matki Boskiej De La Garde.
Zostawiliśmy samochód na parkingu wśród innych samochodów i udaliśmy się pieszo w górę, z dość dużą grupą innych turystów. Widok na morze był przepiękny. Była też wyspa, na której podobno był więziony hrabia Monte Christo. Po tej uczcie dla oczu, wróciliśmy na parking, przysiedliśmy jeszcze na chwilę na murku, popijając wodą przygotowane kanapki.
Po chwili pochodzi do nas zdenerwowana para turystów z pytaniem, czy, jak tu chwilę siedzimy, nie widzieliśmy kogoś z walizkami, bo właśnie wszystkie im zginęły z bagażnika!!
Niestety nie widzieliśmy nikogo. Szybko wsiedliśmy do samochodu, sprawdziliśmy czy są nasze bagaże 🙂 i ruszyliśmy w drogę do domu.