Takie kontrole zdarzają się w szpitalu dość często i z reguły można przypuszczać, kiedy kolejna kontrola będzie miała miejsce.
Kontrola sanepidu jest bardzo drobiazgowa i dokładna, obejmuje praktycznie wszystko – korytarze, kosze na śmieci, lodówki, pomieszczenia gospodarcze, pokoje zabiegowe, pracownie diagnostyczne, szafy ubraniowe, sale chorych, łazienki itd.
Kontrola sanepidu to zawsze stres, mimo iż porządek utrzymywany jest w szpitalu na co dzień, bo też podlega wewnętrznym kontrolom, a sprzątaniu i układaniu różnych rzeczy, leków, opatrunków, sprzętu jednorazowego, pościeli i innych rzeczy, nigdy nie ma końca. Jeżeli protokół kontrolny wskaże na bardzo duże nieprawidłowości, to taki oddział może zostać zamknięty, a przy mniejszych uchybieniach, szpital obciążony może być karą finansową. Wszyscy dbają więc o to, aby kontrola wypadła jak najlepiej.
Zdarzenie, które dzisiaj Wam opiszę, miało miejsce w 2002 roku. Był to drugi rok mojej pracy jako ordynator. Oddziałową była bardzo doświadczona pielęgniarka, trzymająca porządek i dyscyplinę, mająca wspaniały kontakt z podległym jej zespołem, a i nam obu udało się nawiązać bardzo dobre relacje. Była mi bardzo pomocna w zapoznawaniu się z oddziałem, za co jestem jej wdzięczna do dziś, bo początki pracy w nowym miejscu zawsze dla każdego są trudne.
Pielęgniarka oddziałowa, wyczuwając zbliżającą się kontrolę, wszystko wiele razy sprawdzała, doglądała, wydawało się, że nie ma miejsca, które umknęłoby jej uwadze.
Gdy nadszedł dzień kontroli oddziałowa, z naczelną pielęgniarką, oprowadzały osoby kontrolujące po całym oddziale, odpowiadały na zadawane pytania i udostępniały wszystkie pomieszczenia podlegające kontroli. Wszystko było w jak największym porządku. Wrażenie z odbywanej kontroli było bardzo dobre. Żadnych uchybień nie znaleziono. Komisja, jak dotąd, była zadowolona, oddziałowa i naczelna pielęgniarka również.
Ostatnim kontrolowanym pomieszczeniem był pokój zabiegowy. Był to duży pokój, z bardzo wysoko umieszczonym sufitem (3 metry wysokości) i tam zawieszonymi lampami jarzeniowymi, oświetlającymi pomieszczenie. Po wejściu do pokoju zabiegowego pielęgniarka oddziałowa, aby wzmocnić efekt czystości i panującego porządku i pokazać to wszystkim, zapaliła lampy jarzeniowe.
– Och, muchy w kloszach!!! – zwróciła uwagę jedna z osób kontrolujących.
Konsternacja… Ale nie wyciągnięto z tego konsekwencji. Rozumiano, że dostęp do tych lamp jest bardzo trudny i wymaga dodatkowej ekipy sprzątającej, która co jakiś czas odwiedzała szpital. Ocena porządku na oddziale była pozytywna. Osoby kontrolujące wyszły zadowolone.
Do dziś często wspominamy na oddziale to zdarzenie, które ktoś żartobliwie skomentował, że nadgorliwość nigdy nie jest wskazana.