Zdecydowałam się napisać na temat funkcjonowania placówek medycznych, gdyż wielokrotnie słyszy się narzekania na polską służbę zdrowia, a zwłaszcza na jednostki publiczne. A to, że kolejki, a to że złe jedzenie, a to, że lekarz nie ma czasu… Dlatego chcę chociaż po części wyjaśnić, z jakimi problemami boryka się publiczna służba zdrowia i opisać Wam, jak to naprawdę działa. Dzisiaj pierwsza część tego tematu, ale będzie też kontynuacja.
Zacznijmy od tego, że każda osoba ubezpieczona ma prawo do leczenia się bezpłatnie w publicznych zakładach opieki zdrowotnej lub prywatnej, ale mającej podpisaną umowę z NFZ. Ma też prawo do refundacji leków, zgodnie z centralnie ustaloną wysokością odpłatności. Składka zdrowotna raz jest większa, raz mniejsza, w zależności od wysokości wynagrodzenia. A gwarantowane świadczenia bezpłatne ma każdy te same i zawsze wszystkie.
Leczenie bezpłatne obejmuje leczenie w poradni, szpitalu, a także rehabilitację, sanatoria, zakłady opiekuńczo- lecznicze, wykonywanie badań laboratoryjnych i diagnostycznych, konsultacji specjalistycznych, zaopatrzenia ortopedycznego, transport pacjenta między szpitalami, transport na konsultacje, na badania diagnostyczne i kilka innych. W ramach ubezpieczenia zapewniona jest też, co jest bardzo istotne, pomoc w nagłych zachorowaniach i wypadkach, w dodatku przez całą dobę i przez 7 dni tygodnia. O każdej porze możemy wezwać karetkę pogotowia do domu, gdzie zostanie udzielona pomoc lub również bezpłatnie, chory będzie odwieziony do szpitala publicznego. Są to bardzo kosztowne świadczenia.
Pacjenci będący w szpitalu mają również zapewnione bezpłatnie łózko szpitalne, pościel, środki opatrunkowe, wszystkie badania specjalistyczne, konsultacje lekarskie oraz całe leczenie związane z chorobą, będącą przyczyną hospitalizacji. Do tego całodobowa opieka lekarska i pielęgniarska, media oraz posiłki. Pacjent jest hospitalizowany tak długo, jak długo wymaga tego jego stan. Niezależnie od kosztów, jakie za tym idą. I tak, pacjent, który leczy się w szpitalu przez miesiąc, oszczędza w domu na mediach, prądzie, wodzie, gazie i jedzeniu, bo tego nie zużywa. Wszystko otrzymuje przez ten czas w szpitalu za darmo. I tu można by dyskutować, wielokrotnie było to już tematem sporów, czy to wszystko, czyli media i wyżywienie, też powinno być refundowane w całości.
Zdarzają się też (wcale nierzadko!) pobyty pacjentów ze wskazań socjalnych, czekających na dom opieki, zakład opiekuńczo leczniczy, rehabilitację, samotni, czy też niemogący wrócić do swojego domu, bo go nie mają. Miałam kiedyś na oddziale neurologii pacjenta, przyjętego z licznymi dolegliwościami, ale głównie wyniszczonego i wyziębionego z powodu warunków, w jakich żył głównym powodem przyjęcia go do szpitala był… brak szyb w oknach jego mieszkania (a był to okres zimy). To szpital wtedy kontaktuje się z opieką społeczną, która włącza się do pomocy, a chory leży tak długo, dopóki nie będzie miał gdzie być wypisany. Czasem trwa to tygodnie, czasami miesiące. Wszystko bezpłatnie. Koszty pobytu i leczenia takich pacjentów są znacznie wyższe niż kwoty otrzymane za to z NFZ.
A pacjenci? Często chcą być dłużej w szpitalu, niż jest to wymagane względami medycznymi (zwłaszcza ci gorzej sytuowani). Gdy dowiadują się o planowanym terminie wypisu, nagle ich stan zdrowia się pogarsza, nagle bóle się nasilają albo nagle zgłaszają nowe dolegliwości. Albo przypominają sobie, że nie mają kluczy do mieszkania. Takie i inne historie słyszałam nieraz podczas wizyty. Nasz kolega nazwał nawet żartobliwie takie zachowania „obroną Częstochowy” :)).
Kto szpitalowi płaci za leczenie?
Jedynym płatnikiem jest NFZ. To on ustala reguły gry, tj. jaki szpital dostanie kontrakt na rok, czyli ilu pacjentów może przyjąć na swoje oddziały, określając również, jak długo pacjent z danym schorzeniem powinien zostać w szpitalu, jakie badania ma mieć wykonane. I za to przyznaje określoną, zawsze tę samą kwotę. Pacjenci kierowani są do przyjęcia najczęściej bez żadnych badań dodatkowych. W związku z tym, szpital zaczyna diagnostykę od zera, czyli od podstawowych badań, które powinny być wykonane w warunkach ambulatoryjnych. Jeżeli pacjent wymaga jeszcze innych, dodatkowych badań czy procedur, to przedłuża się jego pobyt- szpital to robi, pomimo, że nikt za to szpitalowi nie zapłaci. Te koszty ponosi szpital.
A co się dzieje w sytuacji, gdy szpital przyjął większą ilość chorych, niż było to zakontraktowane z NFZ? O to nie trudno. Szpitale pełnią dyżury całodobowo, trudno więc przewidzieć, ilu będzie chorych przyjętych w trybie nagłym oraz jaki będzie koszt ich diagnozowania i leczenia. To powoduje na ogół przyjęcie większej liczby chorych, czyli nadwykonania w stosunku do planu.
Ale za to też NFZ nie zapłaci… A przyjęcia bezdomnych, znalezionych na ulicy, wyziębionych, wygłodzonych, pijanych? Jeżeli nie są ubezpieczeni, a zwykle nie są, to nikt za to szpitalowi również nie zapłaci.
Dlatego też kondycja szpitali publicznych jest nieraz trudna. Wiele kosztów związanych z pacjentami ponoszą same szpitale. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że szpitali często nie stać na zakup takiej ilości pościeli dla pacjentów, jaka jest niezbędna, przy częstej jej wymianie (a ciągłe pranie jej powoduje szybkie zużycie). Co wtedy? Wtedy my, pracujący na oddziale, przynosimy nieraz z naszych domów pościel nam już niepotrzebną, ale w dobrym stanie, aby było w co przebrać łóżko pacjenta.
A jak to jest w szpitalach prywatnych?
Szpitale prywatne pracują na innych zasadach. Za wszystkie usługi płaci pacjent i to często niemało. Na ogół zapewniają chorym krótsze terminy przyjęcia, lepsze warunki hotelowe, lepsze jedzenie, mniejsze obłożenie sal, krótsze terminy zabiegów, ładniejszą pościel, parkingi, ale to wszystko ma swoją cenę. I płaci za to pacjent. A w stanach nagłych, wymagających pilnego przyjęcia, nie pomogą. Przyjmują tylko wcześniej zaplanowanych do przyjęcia chorych.
Chory mający umówiony do przyjęcia termin, zgłasza się, z kompletem wykonanych, we własnym zakresie (czyli odpłatnie) badań laboratoryjnych i niezbędnych konsultacji, aby jego czas hospitalizacji skrócić do niezbędnego minimum. Szpitale prywatne nie pełnią dyżurów całodobowych, nie przyjmują wszystkich chorych, tylko wyselekcjonowanych, gdyż najczęściej są placówkami wąsko specjalistycznymi.
Pozostali chorzy, wymagający szerokiej diagnostyki, konsultacji i długiego pobytu (czyli kosztowni), wielospecjalistyczni, są odsyłani do szpitali publicznych, które nie mogą im odmówić przyjęcia. A szpitale prywatne jak najbardziej mogą. Lekarze i pielęgniarki chętniej zatrudniają się w tych placówkach prywatnych, ze względu na dużo wyższe wynagrodzenie i spokojniejszą, bo tylko zaplanowaną pracę.
Co zatem muszą robić szpitale publiczne, aby dalej funkcjonować?
Jak w każdym gospodarstwie, muszą szukać oszczędności. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że straty ponoszone przez szpitale z tytułu przyjęcia większej liczby chorych, czyli za nad-wykonania, w stosunku do planu i refundacji z NFZ, to tysiące, a czasem miliony złotych, w skali roku? Tyle kosztuje leczenie. Szpitale starają się więc o zapłacenie tych usług z NFZ. Czasem uda się jakąś część kwoty uzyskać, a czasem nie. Można się sądzić z NFZ- niektóre szpitale to robią.
A gdzie szpitale szukają oszczędności? Żaden szpital nie oszczędza na leczeniu chorych, na badaniach, na lekach, na czasie pobytu. Dobro pacjenta jest zawsze najważniejsze. Ale pieniędzy brak. Więc nieraz szpitale nie płacą w terminie za media. A czym to może skutkować, sami wiecie. Biorą pożyczki z banku, likwidują etaty, korzystają z usług zewnętrznych, likwidując swoje kuchnie, laboratoria, ogłaszają na nie przetargi i wybierają najtańszą ofertę, nie zawsze najlepszą.
Do tego braki kadrowe- lekarzy i pielęgniarek. Szpitale wolą zatrudniać lekarzy i pielęgniarki na kontrakt, gdyż mogą (i często to robią) nie płacić im wówczas wynagrodzeń w terminie. Chcielibyście nie otrzymywać wynagrodzenia w terminie? Lekarze etatowi są z kolei maksymalnie wykorzystywani do wielu zadań. Ja sama jestem tego przykładem, gdyż przez wiele lat opisywałam badania EEG w szpitalu i schodziłam do poradni neurologicznej przyjmować pacjentów, nie mając z tego tytułu dodatkowego wynagrodzenia, bo robiło się to przecież w godzinach pracy.
Inny przykład. Jak zaczęłam pracę ordynatora, to nikt w szpitalu nie wykonywał badań dopplerowskich naczyń domózgowych dla neurologii. Więc na moją prośbę, szpital podpisał umowę na usługę zewnętrzną z lekarzem, który przyjeżdżał do naszego szpitala i wykonywał takie badania. Oczywiście odpłatnie. Za każde wykonane badanie otrzymywał wynagrodzenie.
Później lekarze neurologii, zatrudnieni na etacie wyszkolili się, jeżdżąc na kursy i sami wykonywali te badania – już bez wynagrodzenia – bo w ramach etatu. To są oszczędności szpitala. Część lekarzy godzi się na takie rozwiązania, a część nie i odchodzi. Pamiętam, że sama namawiałam kiedyś młodą lekarkę na moim oddziale, aby poszła na kurs USG. Odpowiedziała – po co? Będę miała tylko więcej pracy i ani grosza więcej…
Gdzie jeszcze można zaoszczędzić? Na jedzeniu, wybierając najtańszą ofertę cateringową.
Dlatego jedzenie jest, jakie jest. Wybrana zostaje zawsze z konieczności najtańsza oferta. I nie jest to złą wolą szpitala, szpitale robią co mogą, aby przetrwać, ale jest to tak zwany w ekonomii syndrom za krótkiej kołdry, czyli aby gdzieś dać, trzeba w innym miejscu ująć. I dopóki ten syndrom będzie w służbie zdrowia aktualny, nie ma co liczyć na duże zmiany.
Tyle na początek. Ciąg dalszy nastąpi…
Czekam jak zwykle na Wasze opinie i komentarze 🙂
1 komentarz “Leczenie szpitalne w ramach NFZ, a szpitale prywatne.”
„Zacznijmy od tego, że każda osoba ubezpieczona ma prawo do leczenia się bezpłatnie”. Jeli opłacam składkę ubezpieczeniową i ubezpieczający gwarantuje mi x usług to ja za nie zapłaciłem, nie są darmowe! Darmowe byłyby gdybym w, żadnej postaci nie opłacał tych usług (np. podatki). Przestańmy takie głupoty powtarzać. To tak jak rząd ma swoje pieniądze – nie ma. Chyba, że sobie wydrukuje, ale to inny temat.