Chcę Wam opisać jeden z moich wyjazdów na narty do Austrii, oczywiście nie obył się bez przygód :).
Gdy wszyscy synowie byli już dorośli, co roku zaczęłam wyjeżdżać na narty do Austrii lub Włoch.
Towarzyszyła mi koleżanka, również lekarka, z którą wiele lat pracowałam w klinice i z którą przyjaźnimy się do dziś.
Ze względu na to, że nie chciałyśmy prowadzić samochodu na tak dalekiej trasie, w dodatku w zimie, gdy dzień jest krótki, a drogi mokre i śliskie, za każdym razem jeździłyśmy autokarem, z biurami podróży, wybierając zawsze atrakcyjne i za każdym razem inne miejsce.
Wyjazd zawsze planowany był późnym wieczorem, tak by następnego dnia, w godzinach dopołudniowych, znaleźć się na miejscu, rozpakować, zaaklimatyzować i od następnego poranka spędzać cały dzień na stoku.
Pamiętam wyjazd na narty, w roku 2005, który zbiegł się z dniem śmierci papieża, Jana Pawła II. W dniu pogrzebu papieża nie szliśmy na narty, tylko oglądaliśmy uroczystości z Watykanu.
Wyjazdy autokarem mają swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że nie trzeba martwi się o drogę, prowadzić samochodu, można spać, oglądać filmy, słucha muzyki i nie myśleć o podróży.
Minusem jest dość częste zatrzymywanie się w trakcie jazdy, co kilka godzin, czasem zdarzało się głośne i nazbyt rozbawione towarzystwo, często zupełnie nieciekawe filmy (można oczywiście ich nie oglądać), no i trochę ciasno, jak na całonocną podróż.
Koniec końców plusy i tak przeważały, więc wiele razy z takich wyjazdów korzystałyśmy.
Wyjazd, który chcę Wam opisać, miał miejsce kilka lat temu. Wybrałyśmy się do Austrii, w Alpy Wschodnie, w okolice szczytu Goldeck.
Przygotowania do wyjazdu to, oprócz rzeczy osobistych, cały sprzęt narciarski no i prowiant na drogę. Gdy już wszystko miałam przygotowane i późnym wieczorem miałyśmy wyjeżdżać, zadzwoniłam do koleżanki z zapytaniem, czy już jest gotowa i kto tym razem nas zawiezie w umówione miejsce, gdzie miał czekać autokar (zawsze był to któryś z moich lub koleżanki synów).
Rozmawiałyśmy długo, upewniając się, czy wszystko mamy spakowane.
Gdy zapytałam koleżankę, czy ma przygotowany prowiant na drogę, wyczułam zdziwienie w jej głosie.
– Prowiant? Dzisiaj?
– No tak, przecież za 2 godziny jest wyjazd.
– Jak to? To my dzisiaj wyjeżdżamy? Ojej, byłam pewna, że jutro…
Uśmiałyśmy się bardzo. Gdyby nie mój telefon, nie wiem, jak zakończyłaby się nasza wyprawa. Na szczęście zdążyłyśmy, ale całą drogę wspominałyśmy i śmiałyśmy się z całej sytuacji. Na miejsce zajechaliśmy planowo.
Hotel był bardzo ładny, w stylu alpejskim, widok na góry i pobliskie jezioro. Bajka!
Kolejnego dnia wybierałyśmy się zaraz po śniadaniu na narty. Poszłyśmy do przechowalni, gdzie złożony był nasz sprzęt narciarski. Zaczęłyśmy się przebierać. Wyjęłam swoje narty, kijki i buty narciarskie. Próbuję je założyć… Co jest? Jeden but inny, drugi inny… O co chodzi? Okazało się, że spakowałam jeden but mój, a drugi but… syna… Co tu zrobić? Jak jeździć w jednym pasującym bucie? Mimo to wsiadłyśmy do busa i pojechałyśmy pod wyciąg. Na szczęście przy wyciągu była duża wypożyczalnia sprzętu narciarskiego, która pomogła mi wyjść z opresji.
Bardzo podobał mi się sposób dobierania butów, bo odbywało się to komputerowo. Po zalogowaniu się, trzeba było wypełnić ankietę i wpisać różne dane, oprócz numeru buta, wagę, stopień doświadczenia w jeździe na nartach i temu podobne. Dopiero wtedy pracownik wypożyczalni wybierał odpowiedne buty, które rzeczywiście pasowały jak ulał-))
Gdy dzisiaj wspominamy nasz wyjazd, śmiejemy się bardzo z naszego roztargnienia i naszych pomyłek. Ale tak to bywa czasem przy wyjazdach, przy nadmiarze zajęć i zbytnim pośpiechu.
Przynajmniej mamy teraz co wspominać…-))