Dziś temat wakacyjny.
Nie jest związany ze szpitalem, z pacjentami, ale zasługuje na znalezienie się na blogu.
Historia miała miejsce wiele lat temu, w czasie mojej pracy w klinice neurologii. O jakie zdarzenie chodzi?
Było to w czerwcu, długi dzień, piękna pogoda. Najmłodszy syn spędzał więc czas z moimi rodzicami w naszym domu w górach. Starsi synowie niestety jeszcze mieli lekcje w szkole, więc byli w domu. Pewnego dnia postanowiłam, ze średnim synem, odwiedzić rodziców w górach. Zdecydowaliśmy, że wrócimy wcześnie rano następnego dnia, żebym zdążyła do pracy, a syn do szkoły.
Mąż i najstarszy syn chcieli zostać w domu. Obaj są kibicami, a że był to czas rozgrywek piłkarskich i w godzinach wieczornych odbywała się transmisja meczu, postanowili zostać w domu, zamiast jechać z nami w góry.
A my? Wieczorem, będąc już w górach, zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie wykorzystać sytuacji, że jest transmisja meczu w telewizji i drogi będą puste. Może lepiej nam będzie wrócić wieczorem do domu, niż zrywać się o 5 rano, aby zdążyć na czas do szkoły i do kliniki?
Postanowiliśmy wracać wieczorem. Przyjechaliśmy do domu sprawnie i szybko, ale nikogo nie zastaliśmy na miejscu. Uznaliśmy, że pojechali oglądać mecz do znajomych, co często się zdarzało.
Mieliśmy klucze, więc weszliśmy do środka i zaczęliśmy się rozpakowywać. Zrobiło się późno, było ok. 23.00.
Poszłam do łazienki wziąć prysznic i następnie udałam się do sypialni. W tym czasie syn poszedł do łazienki i zamknął się w niej.
Ja, będąc w sypialni, usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych do domu i następnie kroki po schodach.
Wrócili – pomyślałam.
I spokojnie rozścielam łóżko, spoglądając w stronę drzwi do pokoju.
Nagle, co widzę??? Obcego mężczyznę ubranego całego na czarno, z pistoletem w dłoniach, mierzącego prosto we mnie!!! Napad???
– Co pani tu robi? Pyta.
– Ja tu mieszkam – odpowiadam trzęsącym się głosem.
– Czy pani jest sama?
– Nie, syn jest w łazience… Kąpie się…
W tym momencie mężczyzna się odwrócił, a ja zobaczyłam napis na koszulce POLICJA.
Muszę przyznać, że mi ulżyło, aczkolwiek dalej nie wiedziałam, o co chodzi.
Na korytarzu zobaczyłam jeszcze dwóch policjantów z pistoletami, zaglądających do wszystkich pomieszczeń. Policjant zaczął dobijać się do łazienki.
Syn nie otwierał, myśląc pewnie, że to ja… I spokojnie kąpał się dalej.
Policjanci sprawdzili cały dom. Widząc moją konsternację, zostawili syna w łazience w spokoju, a mnie poprosili o wyjście przed dom, bo muszą spisać protokół. Wyszłam przed dom tak, jak stałam, czyli w nocnej koszuli, z mokrą, rozczochraną głową, a tam? Cztery radiowozy na sygnałach!!!
Obok mąż i syn z przerażonymi minami.
Usłyszałam tylko jęk:
-To MAMA!!!
A jak to wyglądało z perspektywy męża i najstarszego syna?
Rzeczywiście, pojechali oglądać mecz do znajomego lekarza, też kibica. Po powrocie zobaczyli światła w domu usłyszeli, że ktoś tam jest.
Dużo nie namyślając się uznali, że to z pewnością jest WŁAMANIE, a włamywacze jeszcze są w środku!!!
Momentalnie zatelefonowali na policję.
Postali tak chwilę, radiowozu nie było, wykonali kolejny, ponaglający telefon, bo włamywacze mogliby uciec. Po chwili radiowozy otoczyły dom.
Policjant powiedział do męża: proszę otworzyć drzwi.
Tu są klucze, otwórzcie sobie sami, odpowiedział zdenerwowany mąż.
Ciąg dalszy już znacie.
Całe szczęście, że to na mnie pierwszą, policjanci natknęli się, przeszukując dom. Gdyby zobaczyli syna, młodego mężczyznę, który, na przykład układałby rzeczy w szafie, wzięliby go z pewnością za włamywacza i myślę, że zostałby obezwładniony i tak wyprowadzony na zewnątrz, bez czekania na wyjaśnienia…
Wyobraźcie sobie, że sytuacja była na tyle prawdopodobna, że mąż nie został ukarany za niepotrzebne zrobienie rabanu i postawienie na nogi czterech jednostek policji.
Takie oto scenariusze pisze czasem życie.
Jak opowiadałam na drugi dzień w klinice całe to zdarzenie, wszyscy śmiali się do łez.
A my spędziliśmy bezsenną noc, takie to były dla nas emocje. Pistolet wymierzony we mnie… Do dziś pamiętam to uczucie.
Jedynie syn, który spokojnie, nieświadomy niczego, kąpał się w łazience (a trochę to trwało), poznał całą historię tylko z naszych opowieści…