Ten wyjazd na obóz narciarski w Karkonosze, jeszcze z czasów studenckich, przypomniał mi się, gdy zobaczyłam przypadkowo zdjęcie „Samotni” – jednego z najstarszych i najpiękniejszych schronisk w Karkonoszach.
Usytuowane jest ono w Kotle Małego Stawu, do którego prowadzi szlak z kościółka Wang na Śnieżkę.
Strzecha Akademicka to schronisko PTTK, które usytuowane jest w pobliżu, bo około 15 minut spacerkiem od Samotni. To drugie co do wielkości schronisko w Karkonoszach na wysokości 1258 m., z wyciągiem narciarskim tuż przy samym schronisku.

Nazwa schroniska, używana do dziś, powstała po II wojnie światowej. Pochodzi stąd, że obiekt był własnością studentów uczelni krakowskich.
W czasie moich studiów angażowałam się społecznie w ZSP w sekcji turystyki, i pewnej zimy zdecydowałyśmy z koleżanką, z którą studiowałam i mieszkałam w Rokitnicy na stancji, że wybierzemy się na obóz narciarski, połączony z Sylwestrem.
Wybrałyśmy „Strzechę Akademicką”.
Niestety dojazd do tego schroniska w tamtym czasie był dość skomplikowany, bo trzeba było dojechać do Karpacza, a stamtąd, pieszo, szlakiem maszerować z plecakiem, nartami, kijkami i butami narciarskimi, około 1,5 godziny pod górkę, co dodatkowo w zimie nie jest dość łatwe.
Ale bardzo cieszyłyśmy się na ten wyjazd i spędzenie Sylwestra w górach, więc szło się dobrze.
Gdy dotarłyśmy na miejsce bardzo zmęczone, ale zadowolone, okazało się, że jesteśmy o jeden dzień za późno i wszystkie miejsca są zajęte…
Jak i dlaczego tak się stało? Nie pamiętam.
Miałyśmy jednak wszystko załatwione – potwierdzenie wpłaty i rezerwacji zabrałyśmy ze sobą, więc nie dałyśmy się odprawić.
W schronisku myślano, że już nie przyjedziemy…
Tak przynajmniej się tłumaczono z braku miejsca dla nas.
Dość długo trwały rozmowy, szukanie miejsca, którego nie było, ale my nie odpuszczałyśmy.
W końcu znalazło się rozwiązanie.
Na jedną z sal wieloosobowych można było dostawić dwa lóżka (chciałyśmy koniecznie być razem i inne rozwiązanie rozdzielające nas nie wchodziło w rachubę).
Cóż było robić, w końcu to tylko do spania, tak myślałyśmy, bo przecież w ciągu dnia będziemy na nartach, na spacerach, z pewnością nie w pokoju.
Gdy weszłyśmy na salę, nie wierzyłyśmy własnym oczom.
Była to sala 10-osobowa, w dodatku męska! I dwa łóżka dla nas ulokowane w samym środku!
Chciałyśmy uciekać, ale chłopcy, gdy nas zobaczyli, bardzo się ucieszyli, że będą mieli takie towarzystwo!
Dłuższą chwilę zastanawiałyśmy się, co w tej sytuacji zrobić.
Były dwa wyjścia:
wracać do domu albo zostać.
Trzeciej możliwości nie było.
Zostałyśmy.
Okazało się, że był to jeden z naszych lepszych wyjazdów narciarskich.
Nasi towarzysze, też studenci różnych uczelni, opiekowali się nami, pomagali i wyręczali w każdej sytuacji, towarzyszyli na nartach i spacerach, a wszyscy w koło tego nam zazdrościli.
Po nartach zawsze miałyśmy towarzystwo, wspólnie chodziliśmy na spacery, między innymi do wspomnianej wyżej Samotni, czy nawet na Śnieżkę.

A Sylwester w Karkonoszach, w schronisku, w bardzo śnieżnym i mroźnym okresie, bo takie wtedy były zimy, pozostał w pamięci do dziś.
Jazda na nartach do północy, zjazdy z palącymi się pochodniami, później śpiewy i tańce przy ognisku i kominku do białego rana.
Gdy w Nowy Rok kilka osób musiało wyjechać wcześniej i zwolniły się pokoje, zaproponowano nam zmianę na pokój mniejszy, samodzielny, z balkonem…
Odmówiłyśmy.
Wolałyśmy zostać, mimo że sala była duża, gwarna, z łóżkami w samym środku, ale zawsze było wesoło.
Tak zżyłyśmy się z „naszymi” chłopakami, że wolałyśmy zostać z nimi do końca obozu.
Tak to nieoczekiwane zdarzenie spowodowało, że zwykły wyjazd na wydawałoby się zwykły obóz narciarski, stał się wyjątkowy i pozostał w pamięci do dziś.