Dziś ciąg dalszy opowieści z początków mojej pracy w szpitalu, wtedy jeszcze miejskim, teraz powiatowym (na zdjęciu).
Po długim, jak dla nas, pobycie w innej lokalizacji, w starym szpitalu, o czym Wam już pisałam, udało się nam uzyskać zgodę na powrót na swoje stare miejsce, czyli do nowego szpitala.
Tyle tylko, że nasz dotychczasowy oddział był co prawda pięknie odnowiony i wyremontowany, ale docelowo przewidziany dla ginekologii, nie dla nas. My możemy tu zostać „chwilę”.
Byłam jednak bardzo wdzięczna dyrektorowi za to, że zgodził się na tę naszą przeprowadzkę.
A gdzie my się docelowo podziejemy? Czas pokaże i to jest dalszy temat.
Wróciliśmy więc na pięknie wyremontowany, wymalowany oddział. Ustawione zostały ponownie nasze stare meble, które do nowego wystroju nie pasowały. Urządzone zostały sale chorych i zaczęliśmy normalnie funkcjonować.
W międzyczasie podjęłam pewne działania organizacyjne. Nadal problemem były badania tomografii komputerowej. Ustaliłam więc z zaprzyjaźnioną pracownią tomografii, że w 2 wyznaczone dni w tygodniu możemy wykonać, o ustalonej godzinie, po 5 badań naszym pacjentom.
Reszta nagłych „citowych” badań była doraźnie uzgadniana. Był to duży postęp organizacyjny, duża pomoc w planowaniu diagnostyki, wypisów, przyjęć i tak zwanego ruchu chorych. I duża oszczędność czasu pracy sekretarki medycznej. Ograniczało to konieczność każdorazowego telefonowania do pracowni (co nie zawsze jest łatwe i szybkie), aby każde z osoba badanie uzgadniać, potem dopiero każdorazowo zamawiać karetkę przewozową. Teraz było to trochę „z automatu”.
Drugi problem w szpitalu stanowiły badania dopplerowskie dla pacjentów oddziału neurologii.
Ale i temu dało się zaradzić. Dowiedziałam się, że w sąsiednim szpitalu pracuje lekarz, posiadający przenośny aparat USG i uzgodniłam z dyrekcją i z nim, żeby przyjeżdżał do nas na oddział wykonywać badania naszym pacjentom. Dyrekcja na te moje propozycje na szczęście wyrażała zgodę, a nam to bardzo pomogło w pracy i znacznie polepszyło i przyspieszyło diagnostykę chorych.
Miałam jednak nadzieję, że są to rozwiązania czasowe, bo docelowo szpital będzie musiał, prędzej czy później, mieć własny tomograf i własną pracownię Dopplera. To stawało się narzuconym wymogiem.
Teraz przyszła kolej na wymianę starych mebli, które wstawiliśmy z powrotem – do dyżurki lekarskiej, pielęgniarskiej, na korytarz i do mojego gabinetu. Dotychczas mieliśmy meblościanki z PRL-u typu Kowalski, bardzo popularne w owych czasach, ale bardzo zniszczone. A szpitala nie było stać na nowe zakupy, więc nie mogliśmy liczyć na pomoc. Pomyślałam więc, że muszę coś sama wykombinować. Tak zrobiłam.
Wysłałam do wielu różnych instytucji w mieście oficjalne pisma, z zapytaniem, czy nie mają w planie wymiany swojego umeblowania, wtedy chętnie w szpitalu wykorzystamy te, które im już jest niepotrzebne.
O dziwo, nie musiałam długo czekać na odzew. Okazało się, że jeden z banków w mieście ma meble, które są im zbędne i chętnie odstąpią je szpitalowi. Uzyskałam zgodę dyrekcji na przyjęcie takiej darowizny i obietnicę pomocy w transporcie.
Udałyśmy się wtedy z pielęgniarką oddziałową do tego banku, w umówionym wcześniej terminie, aby obejrzeć, jakie meble mogą nam ofiarować.
Meble poskładane były w pomieszczeniach gospodarczych. Było ich bardzo dużo! Były to czarne, wtedy modne meble, którymi zdołałyśmy urządzić cały oddział. Były to biurka, szafki, szafy, komody, fotele stoliki, krzesła, fotel obrotowy, stoliki pod komputer itp. Była nawet czarna szafka z wieloma szufladami, każda zamykana na kluczyk, która posłużyła pielęgniarkom na ich rzeczy osobiste, dotychczas pozostające bez zamknięcia. A tu luksus. Każda otrzymała kluczyk do swojej własnej szuflady.
Przywożenie mebli przebiegło dość sprawnie. Otrzymaliśmy obiecaną pomoc ze szpitala. Wybieraliśmy długo, ale pozbieraliśmy wszystko, co mogło być nam potrzebne. Wóz transportowy kursował kilka razy. Znalazłyśmy nawet przeszklony stoliczek i fotele, które ustawione zostały w korytarzu, dla oczekujących pacjentów. Było warto.
Na nowo wyremontowanym oddziale stanęły nowe meble. I przyjechał nawet sztuczny kwiat w doniczce, który długo ozdabiał korytarz naszego oddziału 🙂