Wzięło mnie na wspomnienia 🙂 Mój pierwszy wyjazd na zagraniczny kongres miał miejsce, gdy pracowałam w Klinice Neurologii. Był to I Europejski Kongres Neurologii, organizowany w Pradze, w kwietniu 1988 roku. Były to czasy, w których wyjazd za granicę, nawet do ówczesnej Czechosłowacji, to była nie lada wyprawa. Pracując na uczelni, obowiązkiem jest pisanie prac naukowych i publikowanie ich w czasopismach, przedstawianie na zjazdach, zebraniach naukowych itp. Każdy pracownik uczelni jest z tego rozliczany.
Pracę więc napisałam i zdecydowałam, że wyślę ją na Europejski Kongres Neurologii do Pragi.
Kilku kolegów wysłało również swoje prace. Dość długo oczekiwaliśmy na odpowiedź i decyzję, ale w końcu nadeszła. I to pozytywna. Możemy swoje prace przedstawić na Kongresie. Zostały zaakceptowane do prezentacji. Kierownik Kliniki wszystkie prace zaakceptował, uczelnia również wyraziła zgodę na nasz wyjazd.
Przygotowaliśmy nasze prace na sesję posterową, czyli prace w postaci plakatu. Treść pisana była maszynopisem, na kartkach A4, do tego zdjęcia, ryciny. Opracowaliśmy sami układ graficzny naszego posteru. Wszystko z dużym wysiłkiem i własnymi rękami.
Myślę, że wielu z Was trudno sobie dziś wyobrazić, jak pracowało się bez komputera, bez pendriva, dyskietek, telefonów komórkowych, łatwo dostępnych drukarek czy ksero. Każda korekta pracy przez kierownika kliniki, nawet drobny szczegół, wymagała przepisywania całej strony maszynopisu. Zebranie piśmiennictwa również było sporo problemem. Odwiedzało się biblioteki, zamawiało odbitki ksero, czasem trzeba było jechać po brakujące pozycje do Głównej Biblioteki Lekarskiej w Warszawie.
Po ułożeniu treści publikacji, zdjęć i wszystkich elementów pracy, trzeba było to rozmieścić na arkuszu brystolu, poprzyklejać klejem i zaopatrzyć się w tubę, umożliwiającą bezpiecznie przewiezienie plakatu na zjazd. Tuba, a w środku arkusz brystolu, na którym przyklejone były liczne kartki z treścią, w formie pisanej i obrazowej. Ciężkie i nieporęczne. Do tego taśma klejąca, nożyczki i pinezki, aby całość umieścić na wyznaczonym przez organizatora miejscu. No i klej, jakby się coś odkleiło. Tak na wszelki wypadek… Nasze postery to były dzieła sztuki 🙂
Po załatwieniu formalności z otrzymaniem paszportu zdecydowałam jechać do Pragi nocnym pociągiem z kuszetkami. Mimo że na kongres wybierało się kilka osób, nie udało nam się tak zgrać terminów, aby jechać razem. Były to czasy dużych kontroli na granicy, pociąg zatrzymywał się, stał czasem na przejściu granicznym przez kilka godzin. Najpierw polska kontrola paszportowa, potem szczegółowa kontrola bagażu. Następnie kontrola czeska. Gdy cały pociąg i pasażerowie zostali sprawdzeni, dopiero wtedy można było jechać dalej.
Wsiadłam więc wieczorem do pociągu, z walizką i moją tubą, z umieszczoną tam prezentacją. Znalazłam swoje miejsce w przedziale z kuszetkami. Rozlokowałam się i ruszamy. W przedziale był jeszcze jeden mężczyzna. Zamieniliśmy ze sobą parę zdań. On również jechał do Pragi. Zrobiło się ciemno, zapadła noc i zbliżaliśmy się do granicy polsko–czeskiej w Cieszynie.
W pewnym momencie widzę, że mój współtowarzysz zaczyna wykonywać nerwowe ruchy. Wierci się i zaczyna pakować. Pytam, co się stało? Mężczyzna odpowiada, że właśnie zauważył w naszym przedziale… przemyt dżinsów! Są poupychane pod siedzeniami i dlatego on zmienia szybko przedział, bo nie chce być posądzony przez celników, że to jest jego przemyt. Był już kiedyś w podobnej sytuacji i został na granicy zatrzymany do wyjaśnienia i nie mógł wtedy kontynuować swojej podróży. Nie było to przyjemne przeżycie, więc teraz, przesiądzie się gdzieś do innego przedziału, czy wagonu. Poradził mi zrobić to samo…
Byłam tą sytuacja zaskoczona. Nie bardzo wiedziałam, gdzie się z tymi wszystkimi rzeczami przenosić, zwłaszcza bałam się o tubę z posterem. A może nie znajdę wolnego miejsca, a jak celnicy zobaczą mnie, że nagle zmieniam przedział, to może będzie jeszcze gorzej… Rozmyślałam, co zrobić i nagle zobaczyłam na korytarzu celników. Teraz to już za późno, żeby się przesiąść…
Weszli do mojego przedziału, w którym zostałam sama, proszą o dokumenty, pytają dokąd jadę i w jakim celu. Pokazuję więc im moje dokumenty, zaproszenie na kongres, tubę z posterem.
Po chwili proszą mnie o opuszczenie przedziału. Wyszłam więc na korytarz, a oni zaczęli podnosić siedzenia i…. wyjmować poupychane tam dżinsy. Oczom nie wierzyłam, że tyle ich się tam zmieściło. Jedna para, druga, trzecia, czwarta, piata (moje oczy coraz większe)… Było ich ze 20.
Byłam przerażona, że to koniec mojej podróży, że zatrzymają mnie do wyjaśnienia, tak jak kiedyś mojego towarzysza podróży.
Celnicy spojrzeli na mnie i pytają:
– czy to wszystko jest Pani?
– NIE – odpowiedziałam.
– A czy Pani wie czyje?
– NIE.
– To dziękujemy. Może Pani jechać dalej. Proszę wracać do przedziału.
Uff… Pociąg ruszył. Jedziemy dalej. Myśli mi się kotłowały, co by było, gdyby mnie zatrzymali… Jakbym się wytłumaczyła? Jaka informacja przekazana byłaby na uczelnię? Aż strach pomyśleć. A skąd mój sąsiad wiedział o przemycie?
Próbowałam zasnąć, ale nie było to łatwe. Po chwili otwierają się drzwi do mojego przedziału i widzę mojego wcześniejszego towarzysza podróży, który stwierdził, że teraz może już wracać.
– To Pani jedzie dalej? A co z przemytem? – zapytał.
Opowiedziałam mu cały przebieg kontroli granicznej, po czym ponownie spróbowałam zasnąć. Po jakiejś godzinie ponownie drzwi przedziału się otwierają i wpada trzech mężczyzn… Nerwowo podnoszą siedzenia, a tu pusto! Przyszli właściciele dżinsów – pomyślałam. I wolałam sobie nie wyobrażać, co będzie dalej.
Pytają- gdzie dżinsy?
Mój towarzysz szybko odpowiada – mnie tu nie było.
Ja byłam, więc tłumaczę ponownie, co działo się na granicy.
– To gdzie te dżinsy?
– Nie ma ich, zostały skonfiskowane przez celników.
Bałam się, co teraz zrobią… Po prostu wyszli. Tylko czy nie wrócą?
Na szczęście nie wrócili. Rano, już bez dalszych przygód, dojechaliśmy do Pragi.
Sam zjazd podobał nam się bardzo. Odbywał się w bardzo nowoczesnych budynkach Centrum Kongresowego, oddanych do użytku w 1981 roku. Metro praskie było już wtedy doskonałym środkiem komunikacji i szybko można było się dzięki niemu przemieszczać, aby w wolnej chwili docenić piękno Pragi.
Sposób prezentacji doniesień bardzo różnił się od tych obecnych, których treść znajduje się na slajdach. Wtedy prelegent podchodził do mównicy z notatkami i mówił cały swój wykład. Z zazdrością patrzyliśmy na możliwości i formę przedstawiania swoich doniesień przez kolegów lekarzy z państw zachodnich. Ale i oni z zainteresowaniem zatrzymywali się przy naszych pracach.
Zobaczyliśmy wtedy, jak wielka przepaść dzieli nas od państw zza żelaznej kurtyny. Nawet forma prezentacji posterów. Ale liczył się nasz udział, nasz trud i inwencja twórcza. Zaowocowały one całkiem ładnym wyglądem plakatów.
Tak zapamiętałam mój pierwszy wyjazd na zagraniczny kongres. A co najbardziej utkwiło w mojej pamięci? Nie piękne centrum kongresowe, nie atmosferę zjazdu, nie prezentacje naszych posterów, nie piękną Pragę, złotą uliczkę, Hradczany i most Karola, ale trud przygotowania całego wyjazdu i podróż z przygodami.
No i może jeszcze czerwone szpileczki, które kupiłam sobie po wystąpieniu zjazdowym. Musiałam ubrać je przed podróżą na nogi, w obawie, aby mi ich nie zabrano na granicy. Chociaż podróż pociągiem, z bagażami, w nowych szpilkach … Nie polecam 🙂 Ale takie to były czasy.