Pewnego razu, w trakcie mojego dyżuru lekarskiego pielęgniarka informuje mnie, że… uciekł nam z oddziału pacjent. Ne ma go na oddziale.
Wszczęliśmy poszukiwania – najpierw na oddziale, sprawdzając wszystkie sale, dostępne i otwarte pomieszczenia oddziałowe (kuchenka, brudownik), windy (czy nie utknął w którejś), piwnice, miejsca, gdzie pacjenci palą papierosy itp. Telefonowaliśmy na izbę przyjęć, czy nie zauważyli pacjenta wychodzącego, na inne oddziały, czy nasz pacjent nie zabłądził.
Była to zima, powoli zbliżała się noc. Pytamy sąsiada z sali, czy coś widział, czy pacjent wyszedł sam, czy z kimś, jak był ubrany czy coś zabrał ze sobą itp. Otóż pacjent opuścił oddział, zabierając ze sobą reklamówkę z biedronki i był w dresie…
Był bezdomny. Nie miał dokumentów, nie miał adresu zamieszkania. Był kilka dni wcześniej przywieziony przez Pogotowie Ratunkowe z ulicy, z powodu napadu padaczkowego. Nie było wiadomo, gdzie go szukać. Drugi pacjent, będący z nim na sali powiedział, ze wyszedł sam i nic nie mówił. Około dwie godziny szukaliśmy pacjenta po szpitalu i czekaliśmy z nadzieją, że może sam wróci.
Ale nie ma go. W takiej sytuacji musimy zawiadomić policję. Tak też zrobiłam. Zatelefonowałam jako lekarz dyżurny na policję, informując o zdarzeniu, o samowolnym opuszczeniu oddziału przez pacjenta. Opisałam ubiór pacjenta (dres) i to, że zabrał reklamówkę. Żadnych innych danych na jego temat nie posiadaliśmy. Policja przyjęła zgłoszenie i poinformowała, że przekazali sprawę straży miejskiej, która będzie szukać naszego pacjenta.
Po dwóch kolejnych godzinach pielęgniarka odebrała telefon od straży miejskiej z informacją, że… znaleźli naszego pacjenta! I pytają, czy mają go przywieźć na oddział z powrotem. Uradowani, potwierdziliśmy, że czekamy na niego, gdyż jest dalej naszym pacjentem. No i przyjeżdża straż miejska. Pacjent znaleziony! Jest dres, jest reklamówka, jest bezdomny – wszystko się zgadza. Przywieźli go. Cieszymy się. Po czym weszli na oddział….i szok! Okazało się, że to nie nasz bezdomny, tylko inny, który, zadowolony, chętnie zgodził się jechać do szpitala i przenocować w ciepłym łóżku, a rano znów pewnie by uciekł. Niestety, nie mogliśmy go przyjąć do szpitala, nie było powodu do hospitalizacji i straż miejska wzięła go do noclegowni.
Kiedy opisaliśmy już w raportach całe zdarzenie, nasz pacjent wrócił… Sam. Jakby nic się nie stało.
Wrócił, bo widocznie też nie miał gdzie nocować. Na pytanie gdzie był i czemu wyszedł z oddziału nikomu nic nie mówiąc, odpowiedział: „musiałem kolegę odwiedzić…” Na szczęście nic się nie stało.
Takie to nieraz sytuacje przytrafiają się w pracy szpitalnej 🙂 Dajcie znać, czy chcecie, abym pisała więcej takich historii? Czekam na Wasze komentarze 🙂