W 2004 roku, gdy pracowałam już od 4 lat w szpitalu, odbywało się w Barcelonie spotkanie neurologów w ramach ENS (European Neurological Society).
Postanowiłyśmy z koleżanką, z którą wiele lat pracowałyśmy razem w klinice neurologii, pojechać tam, a właściwie polecieć. Program był bardzo ciekawy i urozmaicony, a i Barcelona piękna.
Wybrałyśmy lot Lufthansą z Katowic do Frankfurtu, tam przesiadłyśmy się i już bezpośrednio poleciałyśmy do Barcelony.
Do Frankfurtu dostałyśmy się bardzo sprawnie. Miałyśmy kilka godzin do następnego lotu. Nie było go jednak aż tyle, by opuścić lotnisko i zwiedzić Frankfurt. Pozostałyśmy więc na miejscu.
Lotnisko we Frankfurcie jest olbrzymie, wyloty samolotów odbywają się z różnych poziomów, na które trzeba dostać się windą. Samoloty, które tam widziałyśmy były bardzo okazałe.
Nasze wielkie zdziwienie wzbudzali podróżni, którzy w większości przypadków, czekając na swój lot, siedzieli nad swoimi laptopami, pochłonięci tym zajęciem, jakby nieobecni w czasie i przestrzeni.
Ale był to rok 2004.
Ja wtedy podróżowałam jeszcze bez laptopa, a teraz z pewnością robiłabym to samo.
Przyleciałyśmy do Barcelony, stolicy Katalonii, wczesnym popołudniem.
Z lotniska, również jednego z większych w Europie, dostałyśmy się do centrum bardzo zatłoczonym autobusem miejskim, na szczęście siedząc, ale z walizkami na kolanach. Taki był tłok.
Wysiadłyśmy w pobliżu ulicy Rambla, czyli głównego deptaku Barcelony, gwarnego, pełnego sklepów, sklepików, straganów z pamiątkami, kawiarenek i ogródków ulicznych.
Życie tętniło tutaj, o czym przekonałyśmy się w kolejnych dniach, do późnych godzin nocnych.
Nasz hotel był bowiem usytuowany na jednej z przecznic ulicy Rambla, w samym centrum miasta.
Miało to swoje plusy i minusy. Hałas dobiegał do pokoju całą dobę, ale bliskość stacji metra ułatwiała bardzo poruszanie się po mieście.
Po rozlokowaniu w pokoju hotelowym, udałyśmy się na pierwszą wycieczkę, dochodząc do pomnika Krzysztofa Kolumba, do morza i portu.
Barcelona to drugie co do wielkości miasto w Hiszpanii, położone nad Morzem Śródziemnym i posiadające jeden z największych portów morskich w Europie.
Kolejnego dnia udałyśmy się, podjeżdżając metrem, do Centrum Kongresowego.
A wieczorem odbyło się powitalne spotkanie wszystkich uczestników w ogrodach Hotelu Rey Jouan Carlos.
Kolejne dni to wykłady i zwiedzanie po ich zakończeniu.
A jest co zwiedzać i oglądać:
- Piaca Catalunya, główny i największy rynek w mieście,
- kompleks podświetlanych fontann Font Magica, czyli spektakl tańca wody, w rytm granej muzyki,
- Familia Sagrada, niezwykle interesująca budowla, typowa dla stylu Gaudiego, którego twórczość widoczna jest na każdym kroku,
- To wreszcie piękna Barcelonetta, czyli dzielnica plaż, hoteli, alei palmowych. Wspaniałe miejsce na nadmorski wypoczynek w dużym mieście.
Niestety, łączenie wykładów i zwiedzania nie było łatwe i nie pozwoliło na zobaczenie wszystkich atrakcji miasta.
Wnet nadszedł czas powrotu. W ostatnim dniu robiłyśmy zakupy na Rambli. Ja szukałam zamówionych przez moich synów koszulek i gadżetów hiszpańskich klubów piłkarskich.
I tu w ferworze zakupów i w zamieszaniu zaginął gdzieś mój aparat fotograficzny, z mnóstwem wcześniej zdobionych zdjęć…
Ale koszulki klubowe przyjechały.
Wracałyśmy do Polski też przez Frankfurt. Jakież było nasze zdziwienie na lotnisku, gdy do naszego samolotu, lecącego do Pyrzowic, podwożono nas bardzo daleko autobusem.
Nasz samolot stał z boku i był, w porównaniu z tymi wszystkimi samolotami na lotnisku, taki mały…
Chyba dlatego był w tak dużej odległości od pozostałych, wielkich maszyn, stojących na płycie lotniska.
Ale leciał do Polski, do domu. To najważniejsze.