Zawsze uważam, że trzeba zachować właściwy balans między pracą a wypoczynkiem.
Kilka dni oderwania daje mi niezwykle dużo energii, sił i pomysłów. Często robię krótkie, nawet 1-dniowe wypady, a czasem wybieram się na dłużej i to gdzieś dalej.
Dziś chcę opowiedzieć o moim cudownym rejsie po Karaibach, który miał miejsce na przełomie listopada i grudnia 2023.
Wylatywaliśmy z Warszawy do Londynu, tam przesiadka na bezpośredni lot do Miami.
Ponieważ wylot do Londynu wymagał stawienia się na lotnisku Okęcie o 5 rano, zdecydowałam pojechać do stolicy dzień wcześniej, zanocować w hotelu i – wyspana – rano udać się na lotnisko.
Przelot do Londynu odbył się bez zakłóceń i po kilku godzinach już zajęliśmy miejsca w piętrowym samolocie linii British Airways.
Lot jest długi, bo trwa prawie 10 godzin i planowy przylot mieliśmy o godzinie 19.10 ( czasu lokalnego).
W czasie długiego lotu, można było obserwować lokalizację samolotu na mapie, serwowano posiłki, do dyspozycji były koce i poduszki.
Co kilka godzin opuszczałam swoje miejsce, aby się poruszać, przejść, odwiedzić uczestników wycieczki i zobaczyć samolot.
Po przylocie do Miami czekaliśmy w dość sporej kolejce na odprawę i odpowiadaliśmy na liczne pytania o nasz pobyt. Nie obyło się też bez pozostawienia odcisków wszystkich dziesięciu palców!
Przed północą dotarliśmy autokarem do naszego hotelu „Hotel Yotel” w centrum Miami. Tu był nasz pierwszy nocleg. Pokoje bardzo wygodne, z dostępnym wifi, łazienką, wygodnymi łóżkami, co ułatwiło szybkie zaśnięcie na nowym kontynencie.
Rano po śniadaniu wybraliśmy się na pierwszy spacer po Miami. Dzień był ciepły, słoneczny, więc nasze kurtki, szaliki i długie spodnie, potrzebne w Warszawie, powędrowały głęboko do walizek.
Po kilku godzinnym spacerze, autokar zawiózł nas do portu, gdzie czekał na nas przepiękny statek Carribean Princess Cruises.
Statek tak olbrzymi, że trudno go wzrokiem objąć, nie mówiąc o zrobieniu zdjęcia.
Śmiało można powiedzieć, że to statek marzeń:
-z 19 pokładami,
-długości prawie 300 metrów,
-szerokości 36 m,
-z załogą liczącą 1200 osób.
-z możliwością zakwaterowania w komfortowych dwuosobowych kabinach aż 3140 pasażerów.
10 dni na nim spędzonych, do tego słońce, temperatura około 30 stopni i Morze Karaibskie- to istna bajka!
Walizki zostały przez obsługę statku zabrane już z autokaru i podstawiane pod drzwi naszych kabin (!), a my ustawiliśmy się w kolejce do zaokrętowania.
Każdy pasażer otrzymał swoją indywidualną elektroniczną kartę pokładową ze swoim zdjęciem, która spełniała wiele funkcji:
-była kluczem do kabiny,
-była dokumentem przy schodzeniu na ląd i powrocie na statek,
-była środkiem płatniczym na statku, na którym transakcje były bezgotówkowe (podpięta była karta płatnicza a stan konta i płatności można było sprawdzić w aplikacji Princess, którą ścignęliśmy na swoje telefony).
Wifi na statku było dostępne i kosztowało 160 dolarów na cały rejs.
Nasza kabina była na 8 piętrze-to piętro Emerald, nr kabiny to 611.
Kabina komfortowa z łazienką, sejfem, garderobą, oknem z widokiem na morze.
Jakież było nasz zdziwienie, gdy zobaczyłyśmy nasze walizki pod drzwiami!!
Trafiły bezbłędnie!
W czasie rozpakowywania bagaży, zapukał do drzwi steward, który przedstawił się i poinformował, że będzie przez cały rejs dbał o porządek w naszej kabinie i będzie zaglądać tu 3x dziennie!
Wydało nam się to bardzo często, ale przyjęłyśmy to do wiadomości.
Przed kolacją mieliśmy umówione spotkanie organizacyjne z pilotką – na rufie statku.
Jeżeli ktoś myśli, że pierwszego dnia łatwo było trafić na umówione miejsce, to jest w błędzie-))
Zamiast na rufę doszłyśmy na dziób, ale nie ma złego, co by na dobre nie wyszło, bo zobaczyłyśmy oddalające się Miami, gdyż statek właśnie opuścił port. Statek wyruszył tak majestatycznie, że nie poczuliśmy nawet że już płyniemy.
Po sesji zdjęciowej i nagraniu filmików żegnających Miami, ruszyłyśmy w stronę rufy na spotkanie grupy.
Okazało się, że większość miała problem z poruszaniem się po statku, ale mając na uwadze jego rozmiary, nie ma się czemu dziwić.
Kolację mieliśmy na 15 piętrze, na poziomie LIDO, gdzie znajduje się cały zespół restauracji i przez całą dobę zawsze gdzieś można było się posilić.
Przy wejściu było obowiązkowe mycie rąk, następnie można było wybierać czego tylko się zapragnie, z bardzo bogatej oferty self service.
Stoliki z widokiem na morze były zwykle bardzo oblegane ale czasem udało się tam przysiąść.
Tak zakończył się pierwszy dzień pływania i tak rozpoczęła się cudowna podróż po Karaibach.
Co było dalej? Jaki był pierwszy cel naszej podróży?
O tym w kolejnych wpisach-))