„Gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. Te słowa usłyszałam, wjeżdżając na SOR szpitala w Żywcu. A że kózka lubi skakać….
Zawsze lubiłam i lubię nadal górskie wycieczki w lecie, a narty w zimie. Najlepiej odpoczywam, regeneruję się i relaksuję, podziwiając piękne widoki.
Zaliczyłam pieszo bardzo dużo szlaków, schronisk górskich, zarówno w Tatrach (między innymi Giewont, Kasprowy Wierch, Świnica, Kalatówki, Hala Kondratowa, Murowaniec na Hali Gąsienicowej, Ornak, Morskie Oko, Dolina Chochołowska, Rusinowa Polana), i w czasach studenckich – Karkonosze i Pieniny.
Najwięcej jednodniowych wycieczek to są zwykle pobliskie Beskidy. Niedawno, jesienią, postanowiliśmy wykorzystać piękną pogodę i wybrać się na Halę Miziową, pod szczytem Pilska, drugiej po Kasprowym Wierchu górze, pod względem wysokości, dla narciarzy.
Pogoda była piękna, ale szlak momentami już mokry, błotnisty, że śliskimi kamieniami i mokrymi liśćmi, bardzo utrudniającym wędrówkę. Jak to jesienią…
Ale mimo to, turystów wędrujących było bardzo dużo, często z pieskami, zaprawionymi w górskich wyprawach.
Do schroniska na Hali Miziowej doszliśmy w porze obiadowej. Tam usiedliśmy w restauracji, odpoczęliśmy, wypiliśmy herbatę i „coś” zjedliśmy. Postanowiliśmy schodzić szlakiem czerwonej nartostrady, znanej nam z wielokrotnych
zimowych wypadów i zjazdów narciarskich.
W czasie schodzenia obserwowaliśmy przepiękny kolorowy zachód słońca, promienie słońca odbijające się od gór i barwiące je na rdzawo oraz drzewa.
Przypominała się wtedy piosenka Czerwonych Gitar: „płoną góry, płoną lasy w przedwieczornej mgle…”
Ponieważ zaczęło się zaciemniać ruszyliśmy w dół, w towarzystwie kilku równie spóźnionych turystów, zafascynowanych pięknymi widokami.
W końcowej fazie, będąc już prawie przy dolnej stacji kolejki na Szczawiny, czyli dochodząc do polany Strugi było na tyle ciemno, że oświetlaliśmy drogę latarkami z telefonów. Bardzo się cieszyłam, że już dochodzimy do głównej drogi, że piękna wycieczka dobiega końca, aż tu nagle, chwila nieuwagi …poślizgnęłam się i upadłam, słysząc lekkie,
złowieszcze chrupnięcia w nodze…
Szybka diagnoza na szlaku – nie mogę ruszyć kostką lewej nogi…Sprawdziłam pozostałe elementy ciała- reszta jest ok.
Co tu robić?
Tak blisko do drogi, do samochodu, ale iść nie mogę.
Próbowałam się zsuwać, podpierając rękami, nie obciążając obolałej nogi, ale ostre kamienie uwierały bardzo i po około 20 metrach takich ewolucji stwierdziłam, że lepiej wezwać pomoc, bo mogę jeszcze uszkodzić ręce, kość ogonową i kręgosłup.
Poprosiłam towarzyszące mi osoby, aby zatelefonowali na 112. Tak zrobili. Szybko odezwała się centralna dyspozytornia Górskiego Pogotowia Ratunkowego w Szczyrku.
Po zrelacjonowaniu zdarzenia, a zwłaszcza po zlokalizowaniu naszej pozycji w już ciemnym lesie, w czym pomogła zainstalowana aplikacja „Na ratunek” poinformowano nas, że przyjadą do nas, quadem, ratownicy górscy, stacjonujący na Hali Miziowej.
Ok. Czekamy.
Zmrok zapadał szybko, robiło się też coraz zimniej, ale miałam na szczęście w plecaku dodatkową kurtkę a i trzy nasze telefony, na szczęście naładowane, zapewniały jakikolwiek kontakt w razie potrzeby. Czuliśmy się więc w miarę bezpiecznie.
Nie czekaliśmy długo i usłyszeliśmy w ciszy warkot motoru, dobiegający od strony ośrodka narciarskiego Pilsko-Jontek.
Po chwili zobaczyliśmy światełka quada. Mnie ulżyło.
Daliśmy znaki latarkami, gdzie jesteśmy i w ten sposób ratownicy bardzo sprawnie i szybko nas odnaleźli.
Jeszcze raz dopytali o okoliczności zdarzenia, szczegółowo zebrali wywiad, zapytali czy nie doznałam innych kontuzji, zmierzyli saturację.
Stwierdzili, zgodnie z moimi wcześniejszymi przypuszczeniami, że trzeba unieruchomić kończynę, zwieść mnie na dół i że muszę udać się do szpitala, aby wykonać zdjęcie radiologiczne, które wykaże zakres uszkodzeń.
Działali niezwykle sprawnie i profesjonalnie, z uśmiechem na ustach zabezpieczyli nogę, pomogli mi usiąść na quadzie i tak zjechaliśmy do drogi, gdzie czekał nasz samochód. Ratownicy doradzili też do którego szpitala mamy się zgłosić, aby wykonać prześwietlenie i pożegnaliśmy się.
Serdeczne dziękuję Ratownikom GOPR z Hali Miziowej za szybką, fachową i bardzo sympatyczną pomoc-))
W czasie tego weekendu, jak później czytałam, było 21 różnych zdarzeń w Beskidach. Był udar mózgu u 35 letniej kobiety w okolicach Hali Miziowej, był zawał serca u 65-latka. Te zdarzenia wymagały helikoptera i transportu do specjalistycznych ośrodków.
Było i podobne do mojego sytuacje, czyli uraz stawu skokowego w okolicach Krowiarek, czyli po zejściu z Babiej Góry.
Gdy dotarliśmy do szpitala w Żywcu – miłe zaskoczenie. To piękny, nowoczesny szpital, z niezwykle miłą i sprawną obsługą.
Od razu podjechał do auta wózek, abym mogła na nim dotrzeć do Izby Przyjęć. Po krótkich formalnościach poproszono, a właściwie zawieziono mnie szybko do gabinetu chirurga. Tam momentalnie zlecono rtg stawu skokowego.
Wykazało niestety… złamania kostek bocznej i przyśrodkowej – ((
Zaproponowano hospitalizację i zabieg operacyjny, albo zgłoszenie się do oddziału ortopedii w miejscu zamieszkania.
W międzyczasie, gdy zastanawiałam się i konsultowałam z rodziną jaką opcję wybrać, założono mi szynę gipsową.
Zdjęcie kontrolne wykazało bardzo dobre złożenie kości a ja zdecydowałam się wracać do Katowic.
Otrzymałam zalecenia, wypis, dokumentację radiologiczną i podwieziono mnie do samochodu.
Pomoc udzieloną mi w szpitalu oceniam bardzo dobrze. Chirurg, który mną się zajął, specjalista chirurgii i ortopedii, był bardzo miły, kompetentny, szybko udzielił pomocy, spokojnie wyjaśniał i dopowiedział mi na wszystkie moje pytania (a
było ich dużo, bo to pierwsze moje zdarzenie tego typu i pierwszy kontakt z ortopedią w roli pacjenta).
Piszę o tym, bo dość rzadko pisze się o dobrych doświadczeniach w placówkach medycznych, więc może warto też za to podziękować. Dziękuję bardzo-)).
W Katowicach udałam się prosto na oddział urazowo-ortopedyczny w Murckach, z duszą na ramieniu i myślą już o czekającym mnie zabiegu. Ordynator oddziału, po obejrzeniu nogi i przejrzeniu dokumentacji radiologicznej uznał, że
noga złożona jest bardzo dobrze i uległ mojej prośbie. Jakiej?
Że możemy spróbować leczyć zachowawczo. Niezwykle ta koncepcja przypadła mi do gustu. Podchwyciłam ją od razu.
Przestawienie się na poruszanie się na wózku było bardzo trudne. Boląca, unieruchomiona noga bardzo doskwierała.
Niestety, po tygodniu okazało się – na kontrolnym prześwietleniu, że jednak doszło do przemieszczenia się odłamka i trzeba operować. Zostałam przyjęta na oddział i na następny dzień był zaplanowany zabieg.
Szpitalowi w Katowicach-Murckach, zwłaszcza zespołowi oddziału ortopedii i chirurgii urazowej, bardzo serdecznie dziękuję za sprawną, miłą i bardzo profesjonalną pomoc.
A teraz…? Kość zrośnięta, gips zdjęty!
Powrót do pełnej sprawności w takich sytuacjach jednak jest długi i powolny. To nie tylko 6 tygodni w gipsie jak wydawało mi się na początku zdarzenia. Ale o tym już innym razem.
Najważniejsze, że wszystko się szczęśliwie zakończyło i udało się odzyskać pełną formę-))