W roku 2000, po wygranym konkursie na stanowisko ordynatora oddziału neurologii, rozpoczęłam pracę w nowym miejscu.
Przejście z kliniki uniwersyteckiej do szpitala, wtedy jeszcze miejskiego, nigdy nie jest łatwe. Różnice były duże. Widać je było na każdym kroku. Ale ja lubię nowe wyzwania. A jakie to były różnice?
Centralny Szpital Kliniczny, w którym wcześniej pracowałam, to duży, wielospecjalistyczny szpital akademicki. Był dobrze wyposażony w potrzebny sprzęt diagnostyczny, posiadał duży zakład radiologii z całodobowym dyżurem radiologa, tomograf komputerowy, pracownię scyntygrafii, ultrasonografii i elektromiografii (EMG) elektronystagmografii (ENG), elektroencefalografii (EEG) i wiele innych. Posiadał już też akredytację, czyli spełniał standardy postępowania i miał wdrożone procedury postępowania. Szpital miejski tego jeszcze nie miał.
Wyposażenie w sprzęt też nie wytrzymywało porównania z kliniką. Nie było wtedy w szpitalu tomografu komputerowego, dyżurnego radiologa, pracowni dopplerowskiej, tak bardzo potrzebnych na neurologii. Był tylko aparat EEG. Ale nie pomyślcie, że były tylko same minusy.
Pewne rzeczy, różniące szpital od kliniki, były na plus. Co mam na myśli?
- Szpital posiadał sieć komputerową, czego nie miała klinika. To było wielkie udogodnienie. Wszystkie informacje o chorych – obecnych i byłych pacjentach z całego szpitala, wyniki ich badań, karty informacyjne – wszystko to było dostępne w systemie. Rewelacja.
- Kolejny plus – w szpitalu były zatrudnione, na każdym z oddziałów, sekretarki medyczne, które bardzo odciążały lekarzy. Zawsze były niezwykle potrzebne. Odpowiadały za przygotowanie dokumentacji, już pisząc na komputerze, umawiały konsultacje, załatwiały mnóstwo telefonów w sprawach pacjentów, umawiały terminy badań, zamawiały transport medyczny i robiły wiele innych rzeczy niezbędnych pacjentom. W klinice sekretarek medycznych nie było, całą dokumentację pisaliśmy sami, my, lekarze, wszystko na maszynach do pisania, przez kalki. Bardzo żmudna i czasochłonna praca.
- Szpital miał również zdecydowane lepsze warunki lokalowe. Sale pacjentów były w całym szpitalu 2 i 3 osobowe, każda z węzłem sanitarnym. Tego również w klinice nie było. W klinice pacjenci leżeli nawet w pięcio-osobowych salach, a łazienka, dla około 20 chorych, była jedna, na korytarzu. Warunki dla pacjentów szpitala były więc zdecydowanie lepsze niż w klinice.
Ale reszta wymagała dużych zmian. Powoli i stopniowo zaczęłam je wprowadzać, a z czasem wprowadzały je też inne oddziały.
Pierwsze zmiany, które wprowadzałam, zaczynając od neurologii, będące już długo standardem w klinice, budziły zdziwienie w całym szpitalu. Bo kto to widział, aby pacjentom na neurologii mierzyć 3x dziennie ciśnienie tętnicze krwi albo prowadzić karty cukrzycowe czy karty obserwacji?
Na oddziale wewnętrznym – to tak – ale na neurologii?
Ale jak wiecie, neurologia wyodrębniła się z interny, jak większość węższych specjalizacji.
Asystenci, na ćwiczeniach z neurologii w trakcie studiów, wielokrotnie powtarzali nam, że neurologia to jest cała interna plus neurologia. I tak rzeczywiście jest.
A pierwsze spotkanie z pacjentami?
Ordynator odchodzący na emeryturę, z którym spotkałam się już wcześniej, zaproponował, że wprowadzi mnie na oddział i przekaże mi informacje o chorych na naszej wspólnej wizycie. Tak też się stało. Omówił na niej pacjentów oddziału, przekazał plany diagnostyczne, terapeutyczne itp. Oprowadził mnie również po szpitalu, pokazał, gdzie znajduje się laboratorium, pracownie diagnostyczne, poradnie, izba przyjęć itd. Byłam Mu za to bardzo wdzięczna.
Ta nasza wspólna wizyta u pacjentów była Jego ostatnią, a moją pierwszą wizytą u chorych na oddziale. Kolejnego dnia robiłam wizytę już samodzielnie.
Na neurologii pracowało wtedy czterech lekarzy, czterech mężczyzn i ja, nowa, jedyna kobieta w tym gronie. Budziło to pewne moje obawy, ale przyjęli mnie bardzo miło.
Oddział, który objęłam, był duży, 45 łóżkowy, więc ta moja pierwsza, samodzielna wizyta trwała kilka godzin. Nie było tak łatwo ogarnąć całą wiedzę o tylu chorych w jeden dzień. A jak to się odbywało i jakie niespodziewane zdarzenie miało miejsce w czasie tego obchodu?
Rano, w trakcie odprawy z lekarzami, omawialiśmy stan pacjentów oddziału. Skupialiśmy się zwłaszcza na tych, z którymi w czasie dyżuru były jakieś problemy. Omawialiśmy pacjentów nowoprzyjętych, planowaliśmy badania diagnostyczne, wypisy, konsultacje itp. Potem poszliśmy na obchód.
W obchodzie uczestniczył cały zespól lekarski, pielęgniarka oddziałowa, rehabilitanci, sekretarka medyczna. Ten zwyczaj wspólnych odpraw porannych i wspólnych wizyt u pacjentów też wyniosłam z kliniki. Zawsze cały zespół musiał znać wszystkich pacjentów, nie tylko tych, którymi się zajmował bezpośrednio. Uważałam i uważam to za bardzo słuszne.
Nagle, na tej pierwszej wizycie, w trakcie obchodu, starsza kobieta (po zawale serca i udarze mózgu) zasiniała i przestała oddychać. Akurat byliśmy na tej sali. Zaczęliśmy masaż serca, a ja poprosiłam o szybkie przyniesienie AMBU (aparatu do sztucznego oddychania).
Aparat został przyniesiony na salę. Pożyczono go z oddziału wewnętrznego (jak później mi powiedziano). Wezwaliśmy pilnie anestezjologów, którzy przejęli dalsze działania z pacjentką.
My kontynuowaliśmy nasz obchód.
Doszliśmy do ładnie wyglądającej i dobrze wyposażonej czterołóżkowej sali intensywnego nadzoru.
Sala wyglądem przypominała trochę akwarium, gdyż cała była przeszklona. Leżało tam dwóch pacjentów, w stanie na tyle dobrym, że nie wymagali monitorowania. Przy łóżkach były kardiomonitory, nie były jednak podłączone. Wszystko wyglądało bardzo ładnie.
Tak zakończyliśmy, trwającą kilka godzin, moją pierwszą wizytę. Po jej zakończeniu zaprosiłam pielęgniarkę oddziałową do siebie. Pytałam o wiele rzeczy, które nasunęły mi się w czasie obchodu, o AMBU, pytałam o kardiomonitory, o salę intensywnego nadzoru. Poprosiłam też o wstawienie komputera do mojego gabinetu. Z wyjaśnień oddziałowej wynikało, że oddział neurologii nie miał swojego aparatu AMBU, a kardiomonitory właściwie jeszcze nigdy nie były używane. Dlaczego? To nie zostało wyjaśnione.
Pytałam też, gdzie i w jakim trybie wykonywane są badania tomografii komputerowej, tak niezbędne w diagnozowaniu. Okazało się, że każdorazowo trzeba je umawiać w pracowni, znajdującej się w sąsiednim mieście. Od pierwszego dnia wiedziałam, że będzie to najważniejsza rzecz, jaką będę chciała zmienić w szpitalu, czyli doprowadzić do tego, że tomograf stanie w naszej lokalizacji. Ale nie wszystko na raz.
Teraz przygotowałyśmy trzy pisma do dyrekcji. Jedno, z zamówieniem aparatu AMBU dla potrzeb oddziału neurologii (nie było jeszcze wtedy oddziału udarowego), oraz drugie, z prośbą o ekspertyzę sprzętu monitorującego na sali intensywnego nadzoru, aby mieć pewność, że wszystko jest sprawne, bo będzie z pewnością używany. I trzecie, o komputer do mojego gabinetu.
Teraz nadszedł czas na pierwsze zmiany na oddziale.
Dałam oddziałowej wzory kart:
– cukrzycowych,
– pomiaru ciśnień,
– obserwacji.
Były to takie karty, jakich używaliśmy w klinice. Wręczyłam je prosząc o powielenie i stopniowo wprowadzałam je u naszych pacjentów.
Karty były dużym zaskoczeniem w całym szpitalu, a wieści o nich i o zmianach na neurologii, wprowadzanych przez nowego ordynatora z kliniki, obiegły „pocztą pantoflową” szybko wszystkie oddziały. Nie trzeba było długo czekać, bo w niedługim czasie te karty i wiele innych procedur zaczęły obowiązywać na wielu innych oddziałach. Tak musiało się stać, tak zmieniały się wszystkie szpitale.
W ten sposób zakończyła się moja pierwsza wizyta i zaczęły się pierwsze, ale wcale nie ostatnie zmiany.
1 komentarz “Pierwsza wizyta na oddziale neurologii.”
Pracowałam w tym szpitalu ale na oddziale wewnętrznym,i bardzo się cieszę że mogę powspominać te czasy.Bardzo lubię czytać pani wspomnienia.