Facebook Envelope
  • Spis treści
  • O mnie
  • Umów się na wizytę
  • Konsultacja z lekarzem on-line
  • Sklep
  • Opinie
  • POBIERZ E-BOOK
Menu
  • Spis treści
  • O mnie
  • Umów się na wizytę
  • Konsultacja z lekarzem on-line
  • Sklep
  • Opinie
  • POBIERZ E-BOOK

BARBÓRKA

sailing-1024320__340

Dziś, ze względu na okres przedświąteczny, postanowiłam nie pisać o chorobach, lecz wrócić wspomnieniami do czasów moich studiów, jak to w pamiętniku. Wtedy moją wielką pasją było żeglarstwo. Opiszę zatem przygodę, jaką miałam płynąc jachtem do Finlandii. Tym razem wspomnienie odległe, z czasów studiów na V roku medycyny.

Mimo że studia medyczne to bardzo dużo nauki, moim wielkim hobby i pasją było żeglarstwo. Poświęcałam pływaniu wiele wolnego czasu, należąc do klubu Żeglarskiego PTTK TRAMP, z ośrodkiem żeglarskim nad jeziorem Pogoria. Tam uzyskałam kolejne stopnie żeglarskie – żeglarza i następnie sternika jachtowego. Wiele mil przepłynęłam po jeziorach mazurskich, po cudownym, ciepłym morzu Adriatyckim, na jachcie Karolinka. W pamięci jednak najbardziej utkwił mi rejs po Bałtyku, jachtem Barbórka. A dlaczego, zaraz Wam opiszę.

Był to wrzesień 1974 roku. Jacht Barbórka był jachtem typu Taurus, zbudowany w 1973 roku w Szczecinie, na zamówienie Katowickiego Okręgowego Związku Żeglarskiego OKZŻ. Miał długość 10,57m, szerokość 3,57m, 50m kwadratowych powierzchni ożaglowania i silnik o mocy 25 KM. Wypływaliśmy z Gdyni. Załogę stanowiło 7 osób, podzielonych na dwie wachty. Były pewne przeszkody w planowym wypłynięciu. Jeden z członków załogi tak chciał płynąć, że będąc po drobnym zabiegu chirurgicznym i mając szwy do usunięcia, ustalił ze mną, że ja je usunę w wyznaczonym terminie, na morzu. Tak też się stało. W przeciwnym razie nie mógłby płynąć.

Pogoda w tym czasie na Bałtyku była bardzo sztormowa. Przez wiele dni wiało z siłą 10 stopni w skali Beauforta. Często musieliśmy przywiązywać się linami do jachtu, węzłem ratowniczym, aby woda nie zmyła nas z pokładu. Zalania jachtu falą były częste, a przechyły przy pokonywaniu fal, wysokości kilkupiętrowego budynku. Potężne.

Nie wspominając już o chorobie morskiej, która dopadła większość z nas. Mimo że miałam spory zapas leków (jak na medyczną obstawę rejsu przystało), to na takie huśtanie i olbrzymie fale żadne leki nie pomagały. Życie na jachcie to wachty, czyli dyżury pełnione na pokładzie. Godziny wacht zmieniają się kilka razy na dobę – co 4 godziny. Każdy wie, co ma robić i kiedy może odpocząć.

Najgorsze godziny do sterowania dla mnie to były godziny pomiędzy 0:00 a 4:00. Wszyscy pozostali członkowie załogi śpią, wokół ciemno, pusto, mroczno, huśta i zalewa pokład, chyba, że akurat jest gwiaździsta noc i piękny księżyc. Ale tak bywało rzadko.

Płynęłam w rejs z koleżanką z klubu Tramp – Ewą, z którą razem pełniłyśmy wachty. Oficer najczęściej pracował w kokpicie, przy mapach. Sprawdzał kurs, obliczał prędkość, a także wyznaczał położenie jachtu. Pamiętam wspólne nocne sterowanie z Ewą – pilnowanie kursu, obserwacje gwiazd, technikę wchodzenia i schodzenia z olbrzymich bałtyckich fal, tak, aby jacht ustawić właściwie i by nie został podtopiony ani zalany. Fale były tak olbrzymie, że często i tak nas zalewało, nawet sztormiaki nie spełniały swojej funkcji. Okręcałyśmy wtedy ręcznik dookoła szyi, aby woda nie zmoczyła nas doszczętnie.

Życie jachtowe płynęło bez niespodzianek, ale tylko do czasu. Będąc już praktycznie u wybrzeży Finlandii (a płynęliśmy do Helsinek) na wachcie popołudniowej urwał się ster. Na szczęście miało to miejsce w ciągu dnia, jednak nasza szybka reakcja na nic się nie zdała. Zostaliśmy pozbawieni zdolności manewrowej. Bez steru nie da się płynąć w wybranym kierunku, jacht jest znoszony przez fale…

A wybrzeże Finlandii, które widzieliśmy, było skaliste. Jacht zaczął tam dryfować. Groziło nam rozbicie jachtu. Sytuacja stała się dramatyczna. Kapitan próbował nawiązać jakąś łączność z wybrzeżem. Zbliżał się wieczór, kończył się jeden z nielicznych pięknych, słonecznych dni, widzieliśmy czerwień zachodzącego słońca… A my sami, dryfujący na morzu, w nieznanym kierunku… Zrzuciliśmy żagle. Czy przeżyjemy? Czy ktoś nam pomoże? Sytuacja była jak w wierszu, który sam mi się wtedy przypomniał:

Zdarto żagle,
ster prysnął,
ryk wód, szum zawiei,
głosy trwożnej gromady,
pomp złowieszcze jęki,
ostatnie liny majtkom wyrwały się z ręki,
słońce krwawo zachodzi,
z nim reszta nadziei…

Nagle na horyzoncie ukazał się duży pasażerski statek z banderą radziecką. W porównaniu z naszym jachtem- olbrzymi. Ten statek nie mógł nam udzielić pomocy, bo by nas staranował. Do dziś mam w uszach głos kapitana i jego nawoływanie przez tubę: Can you hear me? W końcu zauważyliśmy czerwoną rakietę, którą kapitan wystrzelił w niebo.

Czekamy, dryfujemy i rozważamy, co będzie dalej. Zbliżała się noc, skały coraz bliżej, zaczęło robić się zimno. Wtedy pomyślałam, że jeśli wyjdziemy z tych opresji cało, to na morzu nigdy więcej nie będę już pływać. A jeśli się potopimy (co też brałam pod uwagę), to pomyślałam, że mam na szyi złoty łańcuszek i medalik z moim znakiem zodiaku, więc rodzina zapewne mnie zidentyfikuje…

Nagle zobaczyliśmy zbliżającą są w naszym kierunku motorówkę. Była to fińska łódź motorowa, której załoga chciała nam pomóc. Jakież ożywienie zapanowało na naszym jachcie! Rzucili nam linę holowniczą, która została przymocowana do knagi na dziobie naszego jachtu (metalowy uchwyt do przymocowywania lin) i ruszyli. Niestety, ruszyli z takim impetem, że knaga w momencie startu… urwała się. Ponowne podejście motorówki i kolejna knaga. Sytuacja się powtórzyła. Moc, z jaka ruszała motorówka, była zbyt duża. Gdy już wszystkie knagi były pourywane, pozostał jeszcze maszt do przymocowania liny. Tak też się stało. Jacht z trudem wystartował za motorówką, ale płynął wielkim zygzakiem, raz w lewo, raz w prawo, a fala zalewała cały pokład i nas. Ale przynajmniej płynęliśmy.

W ten sposób udało się nas doholować w środku nocy do małego portu fińskiego, Hanko.

Jacht został wyciągnięty na brzeg. Byliśmy tam jedynym jachtem, dookoła same duże jednostki i tylko my, na nabrzeżu. Były to czasy bez telefonów komórkowych, bez kart płatniczych, czasy ograniczonych środków finansowych. Jedzenie przydzielone na cały wyjazd kupiliśmy przed wyprawą, w Baltonie. Kto więc sfinansuje naprawę jachtu i nasz pobyt w Hanko?

Udaliśmy się po pomoc do ambasady polskiej w Helsinkach. Nie było tam zainteresowania naszymi problemami, raczej zapamiętałam dużą niechęć do pomocy. Prosiliśmy o kontakt z Polską, o poinformowanie Polskiego Związku Żeglarskiego-PZŻ o naszej sytuacji i o środki finansowe na naprawę i nasze przeżycie.

Na szczęście uzyskaliśmy pomoc codzienną z sąsiednich statków, którzy przynosili często nam jedzenie, pozwalali korzystać z łazienek, sauny, okazywali życzliwość. Byli też pełni podziwu, że takim małym jachtem przepłynęliśmy Bałtyk. Hanko stało się naszym domem przez około 3 tygodnie. Nasze życie na jachcie i wchodzenie na jacht po drabinie wyglądało jak na zdjęciu.

Czas naszego planowego powrotu do kraju minął. Minął 1 października, czyli dzień rozpoczęcia roku akademickiego. Musiałam przedłożyć władzom uczelni zaświadczenie z PZŻ, że nie miałam możliwości powrotu do Polski w wyznaczonym terminie. Moi rodzice mieli stały kontakt z ambasadą i gotowi byli sfinansować mój powrót samolotem z Helsinek, żebym bezpiecznie wróciła do kraju w planowanym czasie. Nie wyraziłam jednak na to zgody, gdyż zdekompletowałoby to załogę i byłby problem z przepłynięciem jachtu z powrotem.

Sam powrót, po naprawieniu jachtu, też był emocjonujący. W dniu wypłynięcia wiał niekorzystny wiatr od dziobu, zwany przez żeglarzy „mordewind”, więc musieliśmy znów halsować, co wydłużało drogę. Były też kolejne dni sztormowe, bo był to już październik. Kiedy ujrzeliśmy wybrzeże Polski, z radością wykrzyknęliśmy, że udało się wrócić! Nasza euforia była jednak przedwczesna – w tym momencie skończyła się benzyna, a porywisty wiatr nagle ucichł. Musieliśmy znowu czekać, aż zawieje. Na szczęście nie musieliśmy długo czekać – znów zaczęło wiać! Wiatr doprowadził nas szczęśliwie do portu. Tak zakończyła się nasza przygoda.

A co zdarzyło się rok później?

Rok po naszym rejsie do Finlandii, czyli w 1975 roku, Barbórka kończyła rejs z Tallina. Zbliżała się powoli do wybrzeża polskiego. Była jednak noc i trudne warunki sztormowe, niekorzystny kierunek wiatru, jakże częsty na Bałtyku. Według informacji umieszczonej w Zeszytach Żeglarskich (nr 39e), były problemy z ustaleniem, gdzie dokładnie znajduje się latarnia, którą zauważyli. W efekcie została źle oceniona pozycja jachtu.

W takich okolicznościach jacht uderzył o dno i zmyło z niego III oficera. Następnie jacht doznał tak dużego przechyłu, że 3 kolejne osoby wypadły za burtę, w tym także kapitan. Nie pomogły wcześniej wystrzelone rakiety. Tylko dwie osoby dopłynęły szczęśliwie do brzegu. Ciała kapitana i sternika zostały odnalezione kilka dni później.

Był to jacht pechowy, chyba tak można powiedzieć. A ja zakończyłam morskie pływanie. Moimi kolejnymi pasjami stały się medycyna i… trzech synów.

I tak jest do dziś.

Udostępnij:

PrevPoprzedni wpisZ życia szpitala – Pacjent w stanie padaczkowym
Następny wpisOSTEOPOROZA – „ZŁODZIEJ KOŚCI”Następny

2 komentarze “BARBÓRKA”

  1. Andrzej Kowalczyk
    27 grudnia 2020 at 14:17

    Dzien Dobry,
    Ciekawa historia. W ksiazce Wladyslawa Dabrowskiego „Madry zeglarz po szkodzie” jest wzmianka o wypadku „Barborki” w 1975 roku.
    Ale Pani tekst jest ciekawym uzupelnieniem.
    Pozdrawiam
    Andrzej Kowalczyk
    Agde, Francja
    PS Polecam wydawane przeze mnie „Miniatury Zeglarskie”.

    odpowiedź
    1. Z pamiętnika Lekarza
      30 grudnia 2020 at 10:06

      Cieszę się i dziękuję za komentarz. Chętnie sięgnę do Miniatur Żeglarskich.
      Pozdrawiam.

      odpowiedź

Zostaw komentarz Cancel Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorce

Jestem lekarzem z 40 letnim doświadczeniem w pracy zawodowej, specjalistą neurologiem ze stopniem doktora nauk medycznych. Pracowałam w Klinice Neurologii Sląskiej Akademii Medycznej ( obecny Uniwersytet Medyczny) dochodząc do stopnia adiunkta i stanowiska zastępcy Kierownika Kliniki.

Przez 16 lat byłam ordynatorem oddziału neurologii i oddziału udarowego w Szpitalu Powiatowym w Świętochłowicach, a ponadto przez 5 lat także dyrektorem ds. lecznictwa tego szpitala. Pracując w tym szpitalu ukończyłam studia podyplomowe w GWSH w Katowicach – kierunek : zarządzanie placówkami służby zdrowia.

Poza tym od ponad 20 lat prowadzę w Katowicach samodzielną, neurologiczną praktykę specjalistyczną pracownię EEG ( elektroencefalografia ) a ostatnio od kilku lat również terapię ośrodkowego układu nerwowego metodą Biofeedback. Posiadam certyfikat z neurofizjologii kwalifikujący do oceny badań EEG oraz terapii biofeedback.

Prywatnie, mieszkam w Katowicach, mąż jest lekarzem, mam 3 wspaniałych, dorosłych synów, cudowne wnuki i kochanego psa.☺

Od kilku lat planowałam podzielić się moimi doświadczeniami z pracy zawodowej, spisując ciekawe przypadki, ciekawe zdarzenia humorystyczne ( bo i takie się zdarzają) oraz odpowiadać na częste pytania pacjentów.

Czytaj więcej

Pobierz bezpłatnie mój e-book:

Poularne artykuły

MIASTENIA. OPIS PRZYPADKU
MAJORKA. REWIZYTA
MIASTENIA. CO POWINIEN WIEDZIEĆ PACJENT?
NA CO ZACHOROWAŁ BRUCE WILLIS? Otępienie czołowo-skroniowe
PRZEŁOM MIASTENICZNY. PRZEŁOM CHOLINERGICZNY
MIASTENIA A ZESPÓŁ MIASTENICZNY

Copyright© 2018

  • Spis treści
  • O mnie
  • Umów się na wizytę
  • Konsultacja z lekarzem on-line
  • Sklep
  • Opinie
  • POBIERZ E-BOOK
Menu
  • Spis treści
  • O mnie
  • Umów się na wizytę
  • Konsultacja z lekarzem on-line
  • Sklep
  • Opinie
  • POBIERZ E-BOOK
Korzystamy z plików cookies w celu realizacji usług: statystycznych, społecznościowych, funkcjonalnych. Szczegółowe informacje umieściliśmy w Polityce Prywatności i Bezpieczeństwa.
Akcteptuję
Polityka Prywatności zgodna z RODO & Cookie

Privacy Overview

This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary
Always Enabled
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Non-necessary
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
SAVE & ACCEPT