Jak już wiecie, podróż do Norwegii miała miejsce po zakończeniu mojej 40-letniej pracy etatowej.
I była wspaniała. A co było dalej?
Po odpoczynku w hotelu w mieście Molde i śniadaniu hotelowym, ruszyliśmy z „miasta róż” w dalszą podróż.
Tym razem dalej na północ, aż do Kristiansund.
Aby się tam dostać, trzeba pojechać Autostradą Atlantycką pomiędzy wyspami.
Jadąc nią, ma się wrażenie, że jedzie się przez ocean, i nieraz bryza ochlapuje jadące samochody. Jest to jedno z 10 miejsc najchętniej odwiedzanych w Norwegii.
Na trasie mającej 9 km jest kilka punktów widokowych i miejsc do zatrzymania się, bo widoki rzeczywiście były wspaniałe.
W 2005 roku Droga Atlantycka, bo tak też jest nazywana, uznana została za norweska budowlę stulecia.
Biegnie zygzakami pomiędzy wyspami, ma ostre zakręty, co sprawiło, że Droga Atlantycka znalazła się na pierwszym miejscu najlepszych dróg według The Guardian.
Po bardzo emocjonującej i niezwykle widokowej podróży, dotarliśmy do Kristiansund.
To miasto czterech wysp.
Uważa się je za najstarsze zasiedlone miasto w Norwegii. W czasie wojny, zarówno Molde, jak i Kristiansund zostały zniszczone przez naloty bombowe.
Dziś miasto ma ok. 25 tysięcy mieszkańców i słynie z eksportu suszonego dorsza.
Po spacerze uliczkami miasta, po odwiedzeniu portu i zrobieniu zdjęć, ruszyliśmy w dalszą podróż.
Kolejny etap zwiedzania to Trollstigen, ze szczytami Biskup i Król.
Tym razem już na południe, aby odwiedzić krainę Troli, czyli mistycznych mieszkańców Norwegii.
Podobno rodzą się z kamieni (może te poukładane kamienie, o których wspominałam wcześniej, to znak, że był tu trol?).
Aby się dostać do krainy Troli, trzeba jechać wysoko w górę bardzo krętą serpentyną.

Na szczycie, na wysokości ok.1700 m n.p.m., zima i zapierające dech w piersiach widoki. Wrażenie potęgowane było przejrzystym szklanym podłożem, po którym się chodziło, więc osoby z lękiem wysokości miały duży problem.
Po wizycie u Troli zaczęła się podróż powrotna do Hamar.
A w drodze, jadąc samochodem kilka godzin, wypytywałam o życie w Norwegii, zwłaszcza interesowały mnie problemy związane z medycyną.
Okazało się, że wszystko jest doskonale zorganizowane. Wymaga się wiele nie tylko od lekarza, ale i od pacjentów.
Pacjent, który nie uprzedził przychodni, że nie zgłosi się na wizytę, jest obciążany finansowo za stratę czasu i miejsca, w którym mógłby być przyjęty inny pacjent.
To, co mnie zaskoczyło, to duża łatwość w uzyskaniu zwolnienia z pracy od lekarza. Wystarczy że pacjent powie, że czuje się przemęczony, zestresowany i pozostaje na zwolnieniu tak długo, aż sam uzna, że może pracować dalej.
Dotyczy to też lekarzy.
Jeżeli lekarz jakiegoś dnia źle się czuje i jest zmęczony w czasie przyjmowania wielu pacjentów, to informuje, że na dzisiaj kończy pracę, mimo że nie wszyscy zostali przyjęci i nikt tego nie komentuje, wszyscy przyjmują to ze zrozumieniem.
I tak sobie rozmawiając, wróciliśmy do domu.
Kolejnego dnia była wycieczka do Lillehamer, ośrodka narciarskiego, w którym odbywają się corocznie Puchary Świata w skokach narciarskich.
W ośrodku są dwie skocznie, a na szczyt można wyjechać samochodem, skąd roztacza się piękny widok na okolicę i można zobaczyć, z jakiej wysokości narciarze startują.
Następny dzień był wypoczynkowy, poświęcony plażowaniu, pływaniu i sportom wodnym w Hamar.

Pogoda sprzyjała, woda krystalicznie czysta i ciepła.
Nieopodal była wypożyczalnie sprzętu wodnego.
Postanowiliśmy wypożyczyć skuter wodny, aby lepiej obejrzeć jezioro.

Kolejnego dnia powrót do domu. Na lotnisku w Oslo czekała nas niespodzianka.
Samoobsługa.

Brak stanowisk odprawy, tylko automaty. Na szczęście byliśmy o tym uprzedzeni, ale dla wielu turystów było to nie lada wyzwanie.
Z automatu, po wpisaniu odpowiednich danych, wyskakiwała karta pokładowa i banderola do nadania bagażu.
Gdzie go tu teraz nadać, aby poleciał z nami do Krakowa?
Było trochę czasu, więc porozglądaliśmy się i znaleźliśmy miejsce do nadania bagażu.
Teraz tylko ostatnie zakupy w strefie bezcłowej i czekaliśmy na wylot.

Po starcie żegnaliśmy wzrokiem wysepki i fiordy norweskie, obiecując sobie, że jeszcze tu wrócimy.
W Krakowie kolejna niespodzianka.
Już po wylądowaniu zauważyliśmy duże zamieszanie, dużo służb porządkowych, policji, wiele dróg zamkniętych.
O co chodzi?
Okazało się ze w dniu naszego powrotu, czyli 31 lipca 2016 roku, papież Franciszek opuszczał Kraków, gdzie przyleciał kilka dni wcześniej na Światowe Dni Młodzieży.
Czekając na wyjazd z Balic, nagle wszyscy na lotnisku spojrzeli w górę, co i my zrobiliśmy. Oczom ukazał się startujący samolot.
Czyżby to był samolot, w którym znajdował się Ojciec Święty?
Podekscytowani tym zbiegiem okoliczności i tą bliskością z papieżem, wróciliśmy do domu.