Paryż to jedna z moich ulubionych, europejskich stolic. Odwiedzałam to miasto wielokrotnie, z czego dwukrotnie z okazji zjazdów neurologów.
Pierwszy miał miejsce w roku 2001, kiedy to odbywało się spotkanie w ramach ENS (European Neurological Society).

Kolejny odbywał się w 2004 roku. Był to 8. Kongres w ramach EFNS (European Federation of Neurological Societies).

Na drugim z wyjazdów, mimo iż od 4 lat nie już nie pracowałam w klinice neurologii i nie byłam zobligowana do pisania prac naukowych, przedstawiałam swoją pracę pt.: „Topiramat w monoterapii i politerapii w padaczce. Wpływ na czynność bioelektryczną mózgu.”
Ten zjazd obył się bez przygód.
Bardziej utkwił w mojej pamięci wyjazd w 2001 roku.
Dlaczego?
Obrady odbywały się w dość dużej odległości od hotelu, ponieważ mieszkaliśmy w dzielnicy Montmartre, w hotelu Ibis Cambronne.
Stamtąd trzeba było metrem dostać się do centrum kongresowego.

W pierwszym dniu Kongresu odbyło się bardzo uroczyste powitanie i bankiet, a każda z uczestniczek spotkania otrzymała tulipany. Było to bardzo miłe ze strony organizatorów.
Po tej uroczystości, wykorzystując dobry nastrój i piękny wieczór, postanowiłyśmy z koleżanką udać się na wieżę Eiffla, która była w pobliżu naszego hotelu.
Ubiór co prawda nie był specjalnie wygodny do zwiedzania. Miałyśmy buty na obcasach, tulipany w jednym ręku, a materiały zjazdowe w drugim.
Nie chciałyśmy jednak marnować czasu na powrót do hotelu.
Wieża Eiffla, mimo iż jest kontrowersyjna, to najbardziej znany symbol Paryża.
Obok Statuy Wolności i Muru Chińskiego, to też najbardziej rozpoznawalna budowla świata. Ma ponad 300 metrów wysokości i według zamierzeń twórcy miała być najwyższą wieżą świata.
Wyjechałyśmy więc windą i podziwiałyśmy rozległy, przepięknie oświetlony Paryż. Spędziłyśmy tam trochę czasu.
Zwiedziłyśmy apartament Gustawa Eiffela na najwyższym poziomie widokowym, który podobno służył mu za mieszkanie. Zwiedzających było bardzo dużo, co było dość męczące. Powoli zaczęło też robić się zimno.
Wszyscy postanowili nagle zjeżdżać na sam dół i zrobił się straszny tłok przy windach.
Aby jakoś zjechać, musiałyśmy się rozdzielić. Umówiłyśmy się, że spotkamy się na dole.
Wydawało się to proste.
Ale nie było.
Problem powstał dlatego, że są 2 rodzaje wind.
Jedna kursuje na sam dół, a druga między dwoma wyższymi poziomami widokowymi.
Ale tego nie wiedziałyśmy…
Wysiadłyśmy wiec na różnych poziomach.
Chyba około godziny spacerowałyśmy między windami szukając się, marznąc, a nogi w niewygodnych butach bolały coraz bardziej. Nie miałyśmy telefonów…
W końcu, gdy tłum się rozrzedził, spotkałyśmy się wreszcie i postanowiłyśmy wracać do hotelu. Było już późno, ciemno, zimno a czekał nas niezły spacerek.
Zdjęłyśmy więc buty i boso, z tulipanami w rękach, dotarłyśmy do celu.

Wróciłyśmy bardzo zmęczone, ale zadowolone z mile spędzonego wieczoru w Paryżu.
Właśnie dlatego to zdarzenie i ten wieczór najbardziej utkwił w mojej pamięci, bo chyba mało kto spacerował nocą, boso po Paryżu…