Pożar to zawsze sytuacja dramatyczna, budząca grozę i wielkie emocje, czasem trudne do opanowania, a pożar w szpitalu, to dodatkowo zagrożenie dla pacjentów. Takie zdarzenie, czyli pożar na oddziale neurologii, przeżyliśmy kilka lat temu. A jak to wyglądało? Przeczytajcie sami.
W godzinach południowych ktoś z personelu zaalarmował, że w jednym z pomieszczeń na oddziale neurologii PALI SIĘ. Cały personel stanął na równe nogi. Znaliśmy procedury postępowania, postępowaliśmy zgodnie z nimi.
Powiadomiliśmy Izbę Przyjęć, która dalej zajmowała się wzywaniem pomocy, a my zaczęliśmy przygotowania do ewakuacji pacjentów. Z pacjentami chodzącymi nie było większego problemu, ale trzeba ich było eskortować, nie mogli samowolnie opuszczać oddziału. Nie mogliśmy stracić kontroli nad tym, gdzie który pacjent się znajduje, bo byli to chorzy na wózkach, z otępieniem, z niedowładem, padaczką. Cała drogę musieli mieć asystę.
Większy problem był z pacjentami leżącymi, nieprzytomnymi, wymagających monitorowania, stałego podawania leków. Windy w sytuacji pożaru nie wolno używać, więc trzeba takich leżących chorych znosić schodami, na noszach. Łóżka szpitalne są zbyt szerokie i nie zmieściłyby się na klatce schodowej. Najpierw więc przekładano chorych z łóżek na nosze.
Wezwana pomoc zaczęła docierać, pojawili się strażacy i pracownicy szpitala z innych oddziałów, którzy mogli swój oddział opuścić w tak awaryjnej sytuacji.
Jedna z pielęgniarek zabezpieczała karty lekowe i niezbędne leki dla chorych, jeden z lekarzy dokumentację medyczną pacjentów. Reszta pomagała przy ewakuacji i uspokajaniu pacjentów, aby nie doszło do paniki.
Musieliśmy podzielić się na dwie grupy. Jedną, mającą kontrolę nad opuszczającymi oddział i drugą, prowadzącą ich na miejsce zbiórki i pilnującą tam pacjentów już ewakuowanych. Zebrana i przeliczona grupa pacjentów chodzących, w asyście rehabilitantów opuściła oddział i udała się schodami w umówione wcześniej miejsce zbiorki poszkodowanych. Miejscem tym była kaplica szpitalna. Zadymienie oddziału robiło się coraz większe. Trzeba było się spieszyć.
Teraz rozpoczęła się ewakuacja pacjentów leżących. Strażacy i pielęgniarki przekładały chorych z łóżek na nosze, wynosili na noszach pacjentów po wąskich schodach i układali ich w umówionym miejscu, czyli w kaplicy. Tam czekała już na nich grupa pielęgniarek i lekarz, mogący udzielić pomocy, podać leki potrzebującym. Pacjentów leżących było 10, więc trochę trwało ich ewakuowanie. Ale udało się. Wszyscy bezpiecznie zostali przetransportowani do kaplicy.
Ja, wraz z pielęgniarką oddziałową i strażakami zaczęliśmy sprawdzać wszystkie pomieszczenia, czy nikt w nich nie pozostał.
Okazało się, że wszyscy są bezpieczni, strażacy powiedzieli, że teraz my możemy opuścić oddział, tyle tylko, że SCHODAMI JUŻ SIĘ NIE DA, BO ZADYMIENIE JEST ZA DUŻE. Byłoby to w obecnej chwili niebezpieczne.
A jak my mamy opuścić oddział? Pozostałyśmy same ze strażakami na oddziale, jak kapitan i oficer, na tonącym okręcie. Strażak poinformował nas, że my musimy EWAKUOWAĆ SIĘ PRZEZ OKNO! Tak też się stało. Wóz strażacki, stojący pod szpitalem, miał wysuwaną drabinę z platformą na końcu, którą ustawił pod oknem.
A my obydwie, przez otwarte okno, a było to wysokie pierwsze piętro, musiałyśmy na nią przeskoczyć z okna i zjechać na niej na dół. Jako ostatnie opuściłyśmy szczęśliwie oddział. Na dole powitał nas oklaskami zebrany tłum, strażaków, pacjentów, pracowników szpitala, dyrekcja szpitala, komendant straży pożarnej, który ogłosił szczęśliwe zakończenie akcji.
Były to tylko i na szczęście… próbne ćwiczenia!
Pożaru nie było, ale wszystko inne działo się rzeczywiście. Oszczędziliśmy najciężej chorych pacjentów, czyli leżących, pozostawiając ich na swoich łóżkach. Ich rolę pełnili w tym dniu uczniowie pobliskiego liceum, którzy odegrali rolę najciężej chorych.
Po zakończonych ćwiczeniach została podsumowania i oceniona nasza akcja ewakuacyjna, jej czas, organizacja, zastosowanie obowiązujących procedur. Oceniona została bardzo dobrze.
Takie i inne ćwiczenia są, co jakiś czas, prowadzone w szpitalach. Ja brałam w nich udział tylko ten jeden raz. Dzięki takim próbnym ćwiczeniom, w sytuacji rzeczywistego zagrożenia, z pewnością będzie łatwiej opanować sytuacje.