Żeglarstwo to wspaniała przygoda. Skupia określoną grupę ludzi, kochających przyrodę, przygodę, niedbających o wygody. Nie przeszkadza kiepskie często jedzenie, przygotowywane na kołyszącym się jachcie w kambuzie (kuchence), nie przeszkadza choroba morska, spanie na wąskiej koi (łóżku na jachcie), czy ograniczona ilość słodkiej wody. A jaki ma to związek z medycyną? Przeczytajcie do końca.
Opisywałam już wcześniej mój dość dramatyczny rejs do Finlandii, w sztormie i w deszczu, z huśtaniem i chorobą morską, z przygodami, czyli rejs po Bałtyku. Był to mój ostatni rejs morski. W takich sztormowych, bałtyckich warunkach, żeglarstwo to sport ekstremalny.
Ale żeglarstwo bywa również przyjemne, po ciepłych morzach, w słońcu, z palmami, wyspami w tle i z delfinami. Właśnie tak żegluje się po Adriatyku.
Zdjęcie archiwalne.
Ten rejs miał miejsce po III roku moich studiów medycznych. Byłam więc, chcąc, nie chcąc, medycznym zabezpieczeniem rejsu.
Karolinka była jachtem Klubu Żeglarskiego PTTK TRAMP, którego byłam członkiem i w którym zdobywałam kolejne stopnie żeglarskie, czyli stopień żeglarza i sternika jachtowego.
W czasie wakacji odbywały się na niej rejsy przesiadkowe (ze zmianą załogi), rejsy po Adriatyku, wzdłuż wybrzeża i po okolicznych wyspach ówczesnej Jugosławii.
Po załatwieniu mnóstwa formalności związanych z wyjazdem, po zakupie jedzenia na 2 tygodnie w Baltonie (takiego o przedłużonej dacie ważności i przydatności do spożycia), wyruszyliśmy w podróż.
Objuczeni tobołkami, całą naszą załogową przyjechaliśmy do Splitu, gdzie poprzednia załoga kończyła rejs i przekazywała nam jacht.
Split, słońce, palmy, Pałac Dioklecjana, Adriatyk i nasza Karolinka- wszystko tworzyło bajkową scenerię.
Karolinka w morzu-zdjęcie archiwalne
Rejs trwał 2 tygodnie. Dopłynęliśmy aż za Dubrownik, zwiedzając po drodze Kotor, Budwę, mijane wyspy – KRK, piękny Hwar, Brac, Mali Liosnij, Vis, Korculę i wiele innych, przepięknych zakątków Jugosławii, niedostępnych turystom.
Wielokrotnie w portach spotykaliśmy inne, piękne jachty, przy których nasza Karolinka prezentowała się dość skromnie. Budziliśmy zwykle dużą sensację, gdyż byliśmy przeważnie jedynym polskim jachtem w porcie, i to z państw bloku socjalistycznego. Budziło to niemałe zainteresowanie, ale i sympatię. Oglądano jacht, pytano jak to się stało, że pływamy, czyj to jacht.
Pamiętam, jak przychodzili nieznajomi z innych jachtów, a także ludność miejscowa, i przynosili nam owoce, kiście winogron, pomidory, wino z miejscowych winnic, konserwy, pieczywo i inne rzeczy.
A w portach był czas na zwiedzanie. Wychodziliśmy na ląd, oczywiście nie wszyscy, osoby mające wachtę, pozostawały na jachcie.
Split
Przepłynęliśmy 531 mil morskich, żadnego sztormu, żadnego huśtania, tylko błękit morza i delfiny, wyskakujące radośnie przed dziobem jachtu. Zdarzało się, że rzucaliśmy kotwicę na środku morza i skakaliśmy do wody popływać (jakoś nie myśleliśmy wtedy o rekinach…).
Delfiny towarzyszące jachtowi
Cudowny rejs, cudowne wspomnienia, ale nie obyło się bez nieprzewidzianych zdarzeń. Ale do tego dojdziemy.
Kończyliśmy rejs również w Splicie, robiliśmy klar na jachcie cały dzień (sprzątanie), aby czysty i uporządkowany przekazać kolejnej załodze. Wracaliśmy do domu przez Budapeszt.
Z ciężkimi, choć już bez jedzenia, workami żeglarskimi na plecach, dotarliśmy do dworca KELETY, skąd za kilka godzin miał odjeżdżać nasz międzynarodowy pociąg, do Polski.
Dworzec Kelety
Będąc już na dworcu spotkaliśmy grupę Polaków, wracających tym samym pociągiem, którzy powiedzieli nam, ze nasz pociąg jest już na bocznicy i że oni zostawili już w nim swoje bagaże i teraz, bez obciążenia, idą pochodzić sobie po mieście.
Zastanawialiśmy się co zrobić. Było nas 5 osób. Podeszliśmy na bocznicę, rzeczywiście stał nasz pociąg. To może też zostawimy nasze worki i bez balastu pójdziemy zobaczyć Budapeszt?
Ale drzwi wagonów były pozamykane. Sprawdzamy dalej. Ostatni wagon miał jedne drzwi otwarte. Dwoje z nas zostawiło w nim bagaż, trzy osoby nie ryzykowały.
Ponieważ było kilka godzin do odjazdu, umówiliśmy się z nimi już na peronie. Poszliśmy zobaczyć miasto, za ostatnie forinty zjedliśmy obiad i spacerkiem, zadowoleni wróciliśmy na dworzec. Zapowiadają nasz pociąg. Tłum, głównie Polaków rzuca się do wsiadania. Pociąg wjeżdża, a my czekamy na ostatni wagon, bo w nim złożyliśmy bagaże. Naszego wagonu nie ma!!!
Co robić? Kogo pytać? Po węgiersku nie tak łatwo. Mało kto znał angielski (i w Polsce i na Węgrzech). Były to czasy, gdy w szkole uczono rosyjskiego, a po rosyjsku też nie było łatwo.
A język węgierski? Sami wiecie… W końcu konduktor chyba nas zrozumiał, bo pokazał ręką w stronę bocznicy, gdzie wcześniej stał cały skład.
Co robić? Do odjazdu kilka minut, a my nie mamy bagażu. Nasi koledzy wsiedli do pociągu, dali nam resztki swoich forintów a my musieliśmy zostać, aby odzyskać bagaż. Pobiegliśmy szybko na bocznicę. Wagon stał, jeden, samotny, dlaczego odczepiony? Tego nie dowiedzieliśmy się już nigdy. Na szczęście wszystkie nasze rzeczy leżały tak, jak je zostawiliśmy.
Co teraz robić, zbliża się wieczór, pociąg na który mieliśmy bilety odjechał, następny jutro o tej porze…Wymyśliliśmy, że musimy się jakoś dostać do granicy z Czechosłowacją, a później będziemy myśleć, co dalej. Pociągi pasażerskie dość długo stały wtedy na granicach, bo były kontrole paszportowe i celne. To trwało…
Może jakoś, cudem, dogonimy nasz pociąg? Szukamy w rozkładzie jazdy pociągu w stronę granicy, pytamy w kasie (ale nie mamy pieniędzy na bilet), pokazujemy bilety do Polski. Rozmowa bardziej rękami, ale zrozumieliśmy, że jakiś pociąg będzie jechał w stronę granicy. Wsiedliśmy bez biletów.
Nie było wyjścia. Był to chyba wagon bagażowy, bo pamiętam, że siedzieliśmy na podłodze, nie było siedzeń. Na szczęście do granicy nie jest daleko. Zrobiło się ciemno, zimno, ale jedziemy. Pociąg jechał bardzo wolno, albo nam tak się czas dłużył. Nagle pociąg się zatrzymał. Wyglądamy przez okno i cóż widzimy?
Nasz pociąg do Polski stoi na sąsiednim torze! Było to już przed granicą i rozpoczęła się w nim właśnie kontrola celna. No, ale jak się teraz do niego dostać? A jeśli pociąg ruszy, zanim my wsiądziemy? Znów uznaliśmy, że musimy spróbować.
Wysiedliśmy. Biegiem, po torach, udaliśmy się w stronę stojącego obok naszego pociągu do Polski.
Stał na szczęście długo, bo cały czas trwała kontrola. Szukaliśmy drzwi otwartych. Udało się je znaleźć, ale wejść do pociągu nie było wcale łatwo. Wsiedliśmy zdyszani. Zajęliśmy pierwsze lepsze miejsce, aby nie przepychać się na granicy. Czekaliśmy na kontrolę. Mieliśmy bilety, dokumenty. Po kontroli dokumentów i bagaży całego składu, pociąg ruszył. Jedziemy! Postanowiliśmy teraz odszukać naszych kolegów z jachtu.
Gdy znaleźliśmy ich przedział, a oni nas zobaczyli stojących w drzwiach, to oczom nie wierzyli, że to my. Nie przypuszczali, że uda nam się dogonić pociąg i wrócić razem z nimi do domu, jakby nic się wydarzyło.
A Karolinka? Był to jacht typu Conrad II, wybudowany w roku 1961. Wycofany z eksploatacji w latach 80. Zastąpiony przez Karolinkę II. Jacht niestety zatonął w czasie sztormu, koło Quessant (Kanał La Manche), będąc na pokładzie, przewożącego go statku m/s Sopot (1986 rok).
Klub Żeglarski TRAMP, którego własnością była Karolinka, powstał w 1955roku. Uważany był za śląską szkołę żeglarstwa. Posiadał bazę jachtową nad jeziorem Pogoria. Tam prowadzone były szkolenia na stopień żeglarza, a później też sternika jachtowego. W sumie Klub wykształcił 3500 żeglarzy i sterników.
Ośrodek, oprócz szkoleń, prowadził jako pierwszy rehabilitację dla dzieci niepełnosprawnych Przez 3 lata klub współpracował z ośrodkiem rehabilitacyjnym dla dzieci niepełnosprawnych.
W maju 2003 roku, z okazji Dnia Sportu, odbyło się spotkanie integracyjne, na którym udowodniono, że pobyt dzieci na świeżym powietrzu, pływanie na specjalnie do tego przygotowanym Dużym Trenerze i omegach, daje dużo lepsze rezultaty, niż godziny monotonnych ćwiczeń na sali gimnastycznej. Był entuzjazm, zadowolenie, uśmiech na twarzach dzieci, pływanie podnosiło im ciśnienie tętnicze krwi, ich serce mocniej biło, poprawiało się krążenie mózgowe i to dawało znakomite efekty.
Grupa zapaleńców w klubie opracowała wtedy autorski program rehabilitacji dla dzieci niepełnosprawnych ruchowo i przewlekle chorych, rehabilitacji poprzez żeglarstwo.
Bardzo wysoka ocena projektu zaowocowała otrzymaniem grantu unijnego. Dzięki temu, od 2005 roku, dwudziestoosobowa grupa dzieci brała udział w zajęciach, a Klub Żeglarski TRAMP stał się prekursorem nowej formy rehabilitacji ruchowej (za kwartalnikiem PTTK Gościniec – 2005).
Tak to żeglarstwo okazało się być wspaniałą formą nie tylko rekreacji, ale i terapii.